W symulatorze Jaskier, jednym z najnowszych nabytków polskiej armii, w mgnieniu oka z poligonu w Biedrusku przenoszę się na afgańską pustynię.
Stanowisko instruktora z czterema monitorami, kilka metrów dalej platforma hydrauliczna, a na niej niewielka kapsuła, której przód został obłożony kolejnymi monitorami. Jeden z najnowszych nabytków polskiej armii wygląda może niepozornie, ale ma ogromne możliwości. Żołnierze z poznańskiego Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych mogą o nim opowiadać godzinami. Opowiadać i chwalić. „Ale w sumie, co tu dużo mówić? Najlepiej spróbować samemu”, mówi st. sierż. Bogusław Tchórzewski, jeden z instruktorów ośrodka szkolenia kierowców, który stanowi część CSWL. Zatem spróbuję.
Dookoła świata
Wnętrze symulatora Jaskier do złudzenia przypomina kabinę, w której zasiada kierowca kołowego transportera opancerzonego Rosomak. Kontrolki, liczniki, przekładnia od automatycznej skrzyni biegów, kierownica, pedały gazu i hamulca… „Właściwie nie zgadza się tylko jedno. Zamiast radia, jest tutaj naklejka”, uśmiecha się st. sierż. Arkadiusz Flis, instruktor z poznańskiego ośrodka. Chwilę później próbuję zmierzyć się z tą maszynerią. Teraz trzeba jedynie zablokować fotel, podsunąć go do przodu i za pomocą niewielkiej automatycznej dźwigni podnieść kilkadziesiąt centymetrów w górę. Tak jak w prawdziwym rosomaku.
„Kierowca może prowadzić pojazd, spoglądając przez szybę. W warunkach bojowych zostaje ona jednak złożona, a luk zamknięty. Wówczas patrzy przez peryskop i pole widzenia zawęża się do niewielkiego paska”, tłumaczy st. sierż. Tchórzewski. Spróbuję wariantu pierwszego. Drugi mógłby się okazać zbyt karkołomny… Zakładam słuchawki z mikrofonem (dzięki nim mogę się kontaktować z instruktorem, który siedzi na swoim stanowisku) i przekręcam tkwiący w stacyjce kluczyk. Po wnętrzu kapsuły rozchodzi się warkot potężnego silnika. Przede mną droga gruntowa, drzewa, kępy krzaków. Kątem oka dostrzegam stojący w nich czołg i żołnierzy. Jesień, pogoda taka sobie, za chwilę pewnie zacznie padać deszcz. „Na monitorach widać fragment naszego poligonu w Biedrusku, wiernie odwzorowany”, słyszę w słuchawkach. „A teraz, proszę zwolnić hamulec ręczny, opuścić dźwignię biegu na D i naprzód!”.
Dodaję gazu. Najpierw po drodze – lekko, łatwo i przyjemnie. „30 km/h? Co tak wolno?!”, słyszę w słuchawkach. Fakt, rosomak śmiało może dobić do setki, a nawet ją przekroczyć. Został też stworzony przede wszystkim po to, by poruszać się po bezdrożach, chaszczach, nierównościach. Skręcam więc z gruntówki między drzewa i… zaczyna się prawdziwa jazda. Kabiną buja na wszystkie strony, pojazd podskakuje na wybojach i kamieniach, na które raz po raz wyskakuje wprost z zarośli. Bywa, że przemykam przez płonące ogniska. W końcu ześlizguję się do wybetonowanego rowu pełnego wody. „OK, trochę zbyt szybko. Zaraz wyciągniemy”, słyszę.
Po chwili mój rosomak znów stoi prosto, a ja robię najazd na tak zwaną przeszkodę wodną. Potem powoli, bardzo powoli, w dół po betonowej płycie. W pewnym momencie mam przed oczami tylko wodę, ale wreszcie zjeżdżam i brodzę po dnie zbiornika. „Rosomak potrafi pływać, został nawet wyposażony w pędniki wodne, czyli specjalne śruby, które mu to ułatwiają. Tego rodzaju przeprawa wymaga jednak zabezpieczenia włazów i pokryw”, tłumaczy st. sierż. Flis. „Bez takich przygotowań, z marszu, rosomak może pokonać przeszkodę wodną o głębokości sięgającej 1,4 m”, dodaje.
Tymczasem dojeżdżam do końca zbiornika. Aby się wydostać z betonowej niecki, muszę solidnie dodać gazu. Przełączam bieg na trójkę i wciskam pedał. Silnik zwiększa obroty i transporter przyspiesza. Na progu zbiornika przechył jest tak duży, że przez chwilę widzę tylko niebo. Wreszcie ląduję na płaskim i znów mam przed sobą las. Za chwilę ponownie będę pokonywał nieckę z wodą, tym razem jednak przejadę po prowizorycznym moście, tuż za kolejnym rosomakiem. Jeden z instruktorów steruje nim wprost z konsoli. I to by było tyle. W ciągu kilkunastu minut objechałem stosunkowo niewielki obszar poligonu, czas jednak zmienić teren. Żeby było szybciej, przechodzę do sąsiedniego symulatora, w którym została już przygotowana nowa sceneria.
Tym razem pustynia. Jak okiem sięgnąć piasek i kamienie, w tle ciemne sylwetki gór. Ruszam przed siebie po rudej od pyłu gruntówce, która wije się między złocistymi wydmami. Na niewielkim monitorze, który pokazuje obraz z kamery zamontowanej w tylnej części pojazdu, widzę, jak umykają kolejne metry. Gdzieś z boku znów pojawiają się czołgi i transportery opancerzone. „Taki krajobraz jest charakterystyczny dla Iraku czy Afganistanu, choć sceneria nie odzwierciedla konkretnego miejsca”, tłumaczy st. sierż. Flis. Dopóki jadę drogą, wszystko gra. Kiedy jednak zbaczam na pustynię, rosomak zaczyna „pływać” na sypkiej, nierównej nawierzchni, a błędnik powoli szaleje. „Dobra, pojeździmy po mieście”, rozlega się w słuchawkach. Po chwili jestem na asfaltowej szosie, a na wprost w szybkim tempie rosną zbliżające się kępy palm i żółtawe kostki domów. Przed miastem trzeba zwolnić, by ominąć odlane z betonu zapory checkpointu. Skręt w prawo, skręt w lewo, nagle huk i wstrząs. Dodaję gazu, silnik zaczyna wyć, a transporter stoi w miejscu. Najwyraźniej utknąłem na jednym z betonowych bloków. Udaje mi się z niego stoczyć dopiero przy pomocy instruktora. Potem jeszcze szybki przejazd przez miasto i koniec. Teraz porozmawiamy.
Rosiek, postrach talibów
Kilkadziesiąt minut przeleciało niemal niepostrzeżenie. Taka jazda wciąga… i to bardzo. Szczerze mówiąc, jaskier jest trochę jak zabawka dla dużych chłopców. A raczej byłby, gdyby nie fakt, że ma do spełnienia niezwykle ważne zadanie. Ale po kolei.
Rosomak to jedna z wizytówek polskiej armii. Ważący ponad 20 t transporter ma silnik o mocy blisko 500 KM i napęd na wszystkie osiem kół. Na drodze rozwija prędkość do 120 km/h. Potrafi pływać, brodzić, pokonywać wzniesienia o nachyleniu sięgającym 60%, rowy szerokie na 2 m i przeszkody pionowe wysokie na 0,7 m. Pojazd, w zależności od wersji, może być wyposażony w różne rodzaje broni kalibru od 7,62 do 120 mm (bojowy wóz piechoty dysponuje np. szybkostrzelną armatą kalibru 30 mm i karabinem maszynowym). Stała załoga rosomaka liczy trzech żołnierzy, w tylnej jego części jest miejsce dla kolejnych – ich liczba waha się od sześciu do ośmiu. Rolą pojazdu jest przede wszystkim transport żołnierzy na pole walki.
Rosomak został skonstruowany przez Finów z firmy Patria. Pojazdy dla polskiej armii dzięki licencji produkują zakłady w Siemianowicach Śląskich. Przez kilkanaście lat z taśm fabryki zjechało około 700 transporterów. Były one wykorzystywane podczas misji w Afganistanie. Talibowie traktowali je z olbrzymim respektem i nazywali „zielonymi diabłami”.
Kierowcy „rośków” są szkoleni właśnie w Poznaniu. „Dotychczas do służby przygotowaliśmy około 2 tys. żołnierzy. Najwięcej, kiedy Polska brała udział w afgańskiej misji ISAF”, wspomina kpt. Piotr Wójcik, rzecznik Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. Zdobywali oni wiedzę na salach wykładowych i w terenie, za kierownicami transporterów. Teraz, po dekadzie od wejścia rosomaków do służby, instruktorzy dostali do ręki nowe, niezwykle cenne narzędzie.
Trenażery Jaskier to dzieło specjalistów z Autocamp Management, Rosomak SA i Trinity Interactive. Na razie polska armia dostała cztery urządzenia. Dwa trafiły do Poznania, po jednym do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu i 12 Brygady Zmechanizowanej w Szczecinie. Do 2017 roku ich liczba ma się zwiększyć do dziewięciu, z których cztery będą wykorzystywane przez poznańskie Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. Za trenażery oraz przygotowanie do pracy instruktorów wojsko zapłaci łącznie 22 mln złotych.
Symulator, oprócz kabiny, składa się z szafy, w której znajdują się komputery sterujące oraz stanowisko dla instruktora. Podczas szkolenia korzysta on z czterech monitorów. Na pierwszym może oglądać kierowcę, na drugim przyrządy wewnątrz kabiny, na trzecim roztacza się widok analogiczny do tego, który ma przed oczami kursant, i wreszcie monitor czwarty – z mapami. „Możemy ustawić szkolenie tak, by pojazd poruszał się nie tylko po poligonie czy terenie pustynnym, ale również po mieście położonym na naszej szerokości geograficznej, w górach czy dolinie rzeki. Do tego dobieramy dowolną porę roku, doby czy warunki atmosferyczne”, wylicza st. sierż. Tchórzewski. Instruktor jeszcze przed uruchomieniem wirtualnego silnika może nakazać szkolącemu się żołnierzowi, by ten w określonym czasie np. odszukał i zwolnił ręczny hamulec. Wyznacza też trasę, którą pojedzie transporter. Potem może ją modyfikować i mnożyć przeszkody. „Sygnalizujemy też, że w baku zaczyna brakować paliwa albo że w pojeździe urwało się koło. Kursant musi zachować chłodną głowę i szybko zareagować”, podkreśla instruktor. W pierwszym wypadku kierowca rosomaka powinien przełączyć się na zapasowy zbiornik, w drugim kontynuować jazdę z zachowaniem szczególnej ostrożności albo podwiesić koło na specjalnej lince.
Na tym jednak nie koniec. Do wirtualnego świata można wprowadzać żołnierzy i różnego rodzaju wojskowe pojazdy, które będą stały na trasie naszego transportera albo ją przecinały. Mówiąc to, jeden z intruktorów otwiera specjalną zakładkę, a na ekranie pojawia się sprzęt używany przez wojska Polski, Niemiec, Rosji. Różne typy czołgów, transportery, bojowe wozy piechoty, armatohaubice, samoloty, drony. „A teraz proszę się przygotować na coś specjalnego”, uśmiecha się st. sierż. Flis. Po chwili wśród szarych bloków widać… okręt transportowo-minowy. Jest trochę jak zwiastun przyszłości. System przez cały czas jest ulepszany. Wkrótce wirtualny świat rozrośnie się o morze. „Będziemy mogli przygotowywać kierowców do udziału w operacjach załadunku i rozładunku sprzętu na okręty”, zapowiada st. sierż. Tchórzewski. A na tym nie koniec nowości.
„Cztery symulatory, które staną u nas w przyszłości, będą się wzajemnie widzieć. Dzięki temu kierowcy zyskają możliwość nauki jazdy w kolumnie transporterów”, wyjaśnia st. sierż. Flis. Mało tego, jak zapewniają producenci, jaskier może zostać połączony ze śnieżnikiem, czyli systemem szkolno-treningowym do broni strzeleckiej, z którego już teraz korzysta CSWL. W końcu w realnym świecie załoga rosomaka to jeden organizm.
Skok do systemu
Przyszli kierowcy transportera opancerzonego Rosomak muszą się legitymować prawem jazdy kategorii C. „Kurs trwa 45 dni. Żołnierze uczą się teorii związanej z budową i eksploatacją pojazdu, muszą opanować elementy łączności, ale też chemii, bo to pomoże im w obsłudze urządzeń filtrowentylacyjnych. Potem żołnierze zapoznają się z samym transporterem i rozpoczynają jazdę na poligonie w Biedrusku”, wyjaśnia kpt. Wójcik. Każdy z kursantów podczas szkolenia pokonuje dystans około 150 km. „Symulator pozwoli znacząco ograniczyć związane z tym wydatki, nie wspominając już o możliwości przećwiczenia sytuacji awaryjnych i jazdy w bardzo różnych warunkach”, podkreśla kpt. Wójcik i zapowiada, że w przyszłości nawet jedna trzecia kursu może być prowadzona na symulatorze.
autor zdjęć: Łukasz Zalesiński