Możliwość pełnienia służby dłużej niż 12 lat z radością przyjęli nie tylko sami szeregowi, lecz także ich dowódcy i najbliżsi.
Pobudka dziesięć minut po czwartej. W biegu pije łyk kawy. Łapie kanapki przygotowane dzień wcześniej i pędzi na dworzec. Gdy wsiada do pociągu, jego żona Ania i 12-letnia córka Hania jeszcze śpią. O żonę troszczy się szczególnie, bo jest w ciąży. Radość z faktu, że w sierpniu po raz drugi zostanie ojcem, miesza się jednak z obawą, że – gdyby prezydent nie podpisał ustawy – miesiąc po narodzinach syna mógłby stracić pracę, bo kończy mu się 12-letni kontrakt z armią.
Niespełna 40-minutowa droga do Wrocławia nie pozwala nawet na krótką drzemkę. Później kilka przystanków tramwajem, a na koniec 0,5 km szybkiego marszu do koszar. St. szer. Michał Siekirka od ponad 11 lat tak rozpoczyna każdy dzień pracy. O godzinie siódmej wkłada mundur i jest gotowy do zajęć. Po południu wszystko dzieje się w odwrotnej kolejności. Czasami, gdy są ćwiczenia, gdy ma służbę lub w pracy trzeba zostać dłużej, pociąg odjeżdża bez niego. „Dzwonię wtedy do żony i ją o takiej sytuacji uprzedzam. Nie słyszę utyskiwań. Ania wie, że poślubiła żołnierza i różne rzeczy w wojsku się zdarzają”, mówi starszy szeregowy. W takich sytuacjach wyciąga śpiwór i śpi w koszarach.
Komentarze, że jego życie nie jest łatwe, że bez dojeżdżania i wstawania w środku nocy jako technik mechanik samochodowy zarobiłby takie same pieniądze, zbywa uśmiechem. „Ale jestem szczęśliwy. Wojsko od zawsze było moją pasją, moim celem, moim marzeniem”, tłumaczy. Wraca wspomnieniami do chwil, gdy jako mały chłopiec siadywał dziadkowi na kolanach, a były żołnierz Andersa godzinami opowiadał mu o wojsku, wojnie, patriotyzmie i honorze. „To chyba wtedy rodziła się moja chęć bycia żołnierzem”, wspomina.
Pukanie do bram koszar
Zamiary syna popierał ojciec. Sam był inwalidą i nigdy w wojsku nie służył, ale jemu kibicował. Jest z niego dumny. Na 18. urodziny kupił pierworodnemu radiostację Alan-18 z anteną 5/8. Michał natychmiast zatracił się w krótkofalarstwie.
Gdy ukończył 19 lat, zgłosił się na ochotnika do zasadniczej służby wojskowej. Rozpoczął ją w 18 Batalionie Desantowo-Szturmowym w Bielsku-Białej. Był marzec 1998 roku. Sądził, że otrzymał przepustkę do życia w mundurze, bo bordowy beret był spełnieniem jego marzeń. Niestety po roku się okazało, że w jednostce nie ma etatów. Nie mogąc podpisać kontraktu, rozgoryczony wrócił do cywila.
Po siedmiu latach, gdy usłyszał, że wojsko tworzy korpus szeregowych zawodowych, ponownie zapukał do drzwi wojskowej komendy uzupełnień. Prawie rok minął na pisaniu dokumentów, specjalistycznych badaniach lekarskich, egzaminach... Dopiął jednak swego. 12 września 2005 roku podpisał kontrakt. Znów włożył mundur. Został radiotelefonistą w 10 Wrocławskim Pułku Dowodzenia.
Gdy st. szer. Michał Siekirka zaczynał pracę, używało się starych poradzieckich radiostacji R-161. Dzisiaj jest doskonałym operatorem nowoczesnych amerykańskich urządzeń firmy Harris. Przybywało mu zadań. W pododdziale, gdzie służył poprzednio, przez kilka lat pełnił obowiązki dowódcy radiostacji. Obecnie też jest dowódcą urządzenia, bo poprzednik, po zakończeniu służby odszedł do rezerwy.
„Michał jest wysokiej klasy specjalistą. Żołnierzem, któremu mogę zlecić najtrudniejsze zadania i wiem, że wykona je bezbłędnie. Gdyby odszedł ze służby, jego następca musiałby się uczyć kilka lat, abym podczas ważnych ćwiczeń czy sytuacji kryzysowej mógł mu bezgranicznie zaufać”, mówi ppor. Damian Warchoł, dowódca plutonu radiowego.
W służbie Michała zmieniało się więc wiele, te same pozostały jedynie przepisy. Żołnierz z obawą czekał na moment, kiedy wezwie go kadrowiec jednostki i powie: „Panu już dziękujemy”.
Na szczęcie parlament zmienił ustawę. Gdy podpisał ją prezydent, żołnierz oraz jego rodzina odetchnęli z ulgą. Wszystko wskazuje na to, że gdy w rodzinie Siekirków urodzi się syn, jego tata jeszcze na długo pozostanie żołnierzem.
Pomny nauk ojca
Dobra opinia o st. szer. Siekirce to wynik jego sumiennej służby, kreatywności i wiedzy specjalistycznej. Doceniają ją przełożeni oraz koledzy Michała. W 2014 roku wybrali go szeregowym roku. „Ojciec wpajał mi zawsze, że jeśli się czegoś podejmuję, to mam to robić z sercem. Nie inaczej podchodzę do zadań służbowych. Cieszę się, że moje zaangażowanie docenili nie tylko dowódcy, ale także koledzy”, komentuje otrzymanie zaszczytnego tytułu.
Po krótkim namyśle dodaje, że jednak jedną sprawę zawalił w czasie ponad 11 lat służby. Zdawał egzaminy do szkoły podoficerskiej. Dostał szansę, by się więcej nie martwić o kontrakt, o to, że po 12 latach będzie musiał odejść z armii. Przygotowywał się bardzo sumiennie. Wkuwał przepisy, zasady regulaminów, ceremoniału, biegał, ćwiczył, aby wypaść jak najlepiej. Niestety, już pierwszy test pisemny z wiedzy ogólnej nie wypadł po jego myśli. Zabrakło punktów. „To niepowodzenie nie zwalnia mnie jednak z tego, aby szkolić się jeszcze intensywniej, sumienniej ćwiczyć w hali sportowej. Będę się starał o drugą szansę. Jeżeli ją dostanę, to nie zmarnuję”, zapewnia.
Problem 12 lat
W podobnej sytuacji jak st. szer. Michał Siekirka w 10 Wrocławskim Pułku Dowodzenia było wielu szeregowych. Jeżeli ustawa o wydłużeniu czasu służby nie weszłaby w życie, w tym roku odeszłoby do cywila pięciu szeregowych. W 2017 roku jednostkę musiałoby pożegnać sześciu, a rok później ośmiu dobrze wyszkolonych specjalistów. Później byłoby jeszcze gorzej, bo w 2019 roku z pułku musiałoby odejść 41 szeregowych, a w rok później aż 87.
„Pewnie nie wszyscy czekaliby do ostatniego momentu. Część ludzi uciekłaby do policji lub straży miejskiej. Nie zmienia to jednak faktu, że musielibyśmy ich kimś zastąpić. Potrzeba jednak czasu, aby z nowicjuszy zrobić dobrych łącznościowców, doskonale znających nowoczesny sprzęt”, mówi mjr Wojciech Sereda, szef sekcji personalnej pułku.
Nowa ustawa, którą podpisał prezydent, zdjęła problem nie tylko z dowództw jednostek, ale przede wszystkim z samych szeregowych oraz ich rodzin. Zmianie przepisów kibicował st. sierż. Dariusz Dudzicz, dowódca radiostacji z siedmioletnim stażem we wrocławskiej jednostce. Doświadczony podoficer dziwił się, że wojsko chciało tak łatwo pozbywać się dobrze wyszkolonych fachowców: „Gdyby odeszło od nas kilku doświadczonych operatorów, wartość bojowa pododdziału by zmalała. Przyszliby co prawda młodzi łącznościowcy, ale im przez kilka lat trzeba by było pokazywać palcem, co mają robić. W tak ważnym pułku jak nasz czasami nie ma na to czasu”.
autor zdjęć: Bogusław Politowski