Jeśli Pekin do 2030 roku będzie stosował strategię małych kroków, to Morze Południowochińskie stanie się chińskim jeziorem.
Wody Morza Południowochińskiego to jedna z głównych arterii światowego handlu, a także obszar, który w przyszłości może stać się punktem zapalnym regionu. Gdy w różnego rodzaju amerykańskich dokumentach strategicznych pojawiają się zapisy o konieczności zapewnienia swobodnego dostępu do tzw. dóbr wspólnych czy też swobody nawigacji na morzach otwartych, można być niemal pewnym, że autorzy tych sformułowań mieli na myśli również, a może nawet przede wszystkim właśnie Morze Południowochińskie. Roszczenia Chin wobec tego obszaru z każdym rokiem nabierają nowego wymiaru. Posługując się metodą faktów dokonanych, Pekin zmienia to, co wojskowi nazywają krajobrazem operacyjnym regionu.
Pretensje terytorialne
W 2015 roku świat obiegły informacje o budowie przez Chińską Republikę Ludową sztucznych wysp. Podobno na niektórych z nich mają nawet powstać lotniska, co może być sposobem na wytyczanie na nowo obszaru wód terytorialnych i wyłącznej strefy ekonomicznej. Może, bo dla Pekinu obszar znajdujący się wewnątrz tzw. linii dziewięciu kresek i tak jest Chinom historycznie przynależny jako znajdujący się w obrębie tradycyjnej granicy morskiej.
Wytyczona jeszcze przez rząd Kuomintangu w 1947 roku linia, oznaczana wówczas na mapie za pomocą 11 kresek, została z niewielkimi modyfikacjami zaadaptowana przez komunistyczny rząd Czou En-laja i do dziś stanowi symbol chińskich pretensji terytorialnych. Gdy w 2012 roku ChRL zaczęła wydawać paszporty, na których kartach zarysowano granicę państwa, okazało się, że w skład kontynentalnych Chin wchodzą także Tajwan oraz wyspy Spratly i Paracelskie. Protesty Tajpej, Hanoi czy Manili nie zrobiły na Pekinie większego wrażenia. Dwa lata wcześniej Morze Południowochińskie zostało po raz pierwszy określone mianem obszaru kluczowych interesów Państwa Środka. Wcześniej podobny status miały jedynie Tajwan i Tybet. Widać zatem, jak bardzo wzrasta zainteresowanie tym akwenem, co jest naturalną konsekwencją co najmniej dwóch grup czynników.
Po pierwsze, należy wziąć pod uwagę, że rozwój gospodarczy Chin jest uzależniony od handlu morskiego, zarówno import (w tym niezwykle istotnych dla gospodarki surowców energetycznych), jak i eksport własnych towarów odbywa się głównie drogą morską. Z gospodarczego punktu widzenia Morze Południowochińskie jest niezwykle istotne dla całego regionu, a wziąwszy pod uwagę powiązania handlowe – dla całego świata. Rocznie tą drogą transportuje się 40% towarów światowego handlu, co implikuje również znaczenie militarne tego akwenu. Zakłócenia żeglugi byłyby także natychmiast i dotkliwie odczuwalne dla Japonii, Republiki Korei, Tajwanu, czyli głównych sojuszników Stanów Zjednoczonych w tej części kontynentu, oraz oczywiście dla państw ASEAN (Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej).
Uzbrojone rafy
Mówiąc o znaczeniu Morza Południowochińskiego, trudno nie wspomnieć o Hajnan, największej wyspie spośród tych należących do ChRL. Jest ona ważną bazą marynarki wojennej, stacjonują na niej m.in. strategiczne okręty podwodne klasy Jin, a w przyszłości mają tu trafić także lotniskowce Państwa Środka. Wykute w skałach kotwicowiska chronią okręty podwodne zarówno przed niepożądanymi satelitami obserwacyjnymi, jak i potencjalnym atakiem. Im dalej od Hajnanu są wysunięte chińskie instalacje militarne (m.in. radary, lotniska z rozlokowanymi nań myśliwcami i systemy obrony powietrznej), tym bardziej jest utrudnione podejście do wyspy i tym mocniej jest ona wpisana w sieć systemów realizujących zadania tzw. strategii antydostępowej (A2/AD).
Jest to istotne zwłaszcza dlatego, że uwikłane w spory z Chinami wokół statusu Wysp Spratly czy rafy Scarborough Shoal Filipiny zbliżają się ku USA, a amerykańska obecność wojskowa na archipelagu staje się na nowo faktem (na nowo, bo bazy Subic Bay i Clark zostały przez Amerykanów opuszczone w 1992 roku). Jeśli spojrzymy na mapę, łatwo zauważymy, że dla Chińczyków obecność Stanów Zjednoczonych na Filipinach może się jawić jako domknięcie pierścienia zamykającego ich państwo wewnątrz własnych wybrzeży – począwszy od Japonii i Republiki Korei, poprzez Republikę Chińską, a na Filipinach skończywszy, mamy do czynienia z państwami, dla których USA są głównym sojusznikiem i zarazem gwarantem stabilności i integralności terytorialnej.
Niedysponujące w regionie Pacyfiku tzw. głębią strategiczną supermocarstwo wzmacnia swoją pozycję w ramach ogłoszonego w 2012 roku tzw. przebalansowania w stronę Azji, postrzeganego przez Chiny jako nowa wersja doktryny powstrzymywania, tym razem skierowanej przeciwko już nie Moskwie, lecz Pekinowi. Militaryzacja Morza Południowochińskiego jest więc wypadkową interesów gospodarczych, ambicji politycznych i strategicznych kalkulacji ChRL.
Militaryzacja morza
W lutym 2015 roku w mediach pojawiły się informacje o rozmieszczeniu na największej w archipelagu Paracelskim wyspie Woody, oddalonej od Hajnanu o około 350 km, systemów obrony przeciwlotniczej. Trafiło tam osiem wyrzutni pocisków HQ-9, czyli chińskiej wersji rosyjskich S-300. Według ocen zachodnich ekspertów mają one zasięg do 200 km.
Kolejnym posunięciem Pekinu była, najprawdopodobniej czasowa, dyslokacja na wyspę kilku myśliwców J-11 i maszyn uderzeniowych JH-7. Ich liczba nie została ujawniona, ale lotnisko dysponuje 16 hangarami. Amerykański Departament Stanu przyznaje wprawdzie, że nie było to pierwsze rozmieszczenie na Woody samolotów bojowych (tamtejsze lotnisko funkcjonuje od lat dziewięćdziesiątych XX wieku, a w ostatnim czasie zostało poddane modernizacji), ale gdy się spojrzy na ciąg wydarzeń, powyższy krok nabiera znaczącego wymiaru. Adm. Harry Harris, szef dowództwa sił zbrojnych USA na Pacyfiku, określił to bardzo obrazowo: „Chiny w sposób oczywisty dokonują militaryzacji Morza Południowochińskiego i należałoby najpierw uznać, że Ziemia jest płaska, by sądzić inaczej”.
Gdy wydawało się, że dyskusję na temat posunięć Pekinu w regionie zdominuje kwestia Wysp Paracelskich, okazało się, że Chińczycy nie zapominają także o kontrolowanej przez siebie części Wysp Spratly – zdjęcia satelitarne ujawniły, że na rafach Cuarteron, Gaven, Hughes i Johnson South są budowane stacje radarowe. Na pierwszej z nich prawdopodobnie aż trzy, w tym jedna z radarem wysokiej częstotliwości (HF), na ostatniej zaś dwie. Oprócz stacji radiolokacyjnych na wszystkich czterech wysepkach pojawiają się lądowiska dla śmigłowców, dodatkowo także inne instalacje militarne – bunkry lub magazyny amunicji. Na Cuarteron i Hughes buduje się także latarnie morskie, co służy Chinom do obrony tezy, że ich posunięcia nie mają wymiaru militarnego, lecz służą jedynie poprawie bezpieczeństwa warunków żeglugi w regionie.
Strategia małych kroków
Na strategię ChRL na Morzu Południowochińskim należy patrzeć długofalowo. Powstające instalacje militarne to kolejny jej etap, wynikający wprost ze wspomnianego już uznania tego rejonu za obszar szczególnych interesów Państwa Środka, ustanowienia w 2012 roku prefektury Sansha, obejmującej wyspy Paracelskie i Spratly, powtarzających się regularnie incydentów z udziałem statków i okrętów chińskich oraz jednostek filipińskich, wietnamskich czy malezyjskich.
Baterie pocisków przeciwlotniczych, stacje radiolokacyjne, pasy startowe na rafach Subi i Fiery Cross to, jak ujął to adm. Harris, elementy zmiany krajobrazu operacyjnego Morza Południowochińskiego. Wezwał on przy tym państwa regionu, aby wsparły działania amerykańskie i prowadziły normalną aktywność w pobliżu tych obszarów, gdyż są to wody międzynarodowe, a nie chińskie morze terytorialne. Jaki wymiar militarny mogą mieć działania Pekinu z operacyjnego właśnie punktu widzenia?
Tzw. działania antydostępowe (A2/AD) są najczęściej definiowane jako uniemożliwienie rozmieszczenia lub operowania już rozlokowanymi siłami na teatrze działań. Dla Stanów Zjednoczonych, dla których supremacja na oceanie światowym jest jednym z głównych wyznaczników potęgi militarnej, każde działania, które ograniczają swobodę żeglugi i manewru na wodach uznawanych za międzynarodowe, są co najmniej wyzwaniem, jeśli nie wręcz zagrożeniem.
Tymczasem posunięcia Pekinu z jednej strony godzą właśnie w swobodę żeglugi, a z drugiej poszerzają znaczącą strefę obrony powietrznej, co również nie pozostaje bez wpływu na planistów w Pentagonie, którzy w kontekście A2/AD określają trzy strefy obrony powietrznej, wewnątrz których musiałyby operować ich siły. Pierwszą z nich jest tzw. strefa maksymalnego ryzyka, gdzie szansę na wypełnienie misji i przetrwanie miałyby tylko najbardziej zaawansowane technologicznie samoloty o obniżonej wykrywalności, wyposażone w odpowiednie systemy samoobrony (czyli dziś de facto jedynie B-2A i F-22). W kolejnej strefie, wysokiego ryzyka, maszyny o nieobniżonej wykrywalności wymagałyby dodatkowego wsparcia, np. ze strony samolotów walki radioelektronicznej czy myśliwców F-22. Dopiero w trzecim obszarze, czyli strefie niskiego ryzyka, gdzie siły amerykańskie mogłyby swobodnie operować, choć istniałoby potencjalne zagrożenie atakiem, używano by maszyn starszych typów, przenoszących broń klasy stand off.
Radary i pociski HQ-9 na Morzu Południowochińskim to powiększenie drugiej z tych stref. Eksperci think tanku Center For Strategic and International Studies ujmują to bardziej obrazowo – jeśli Chiny będą kroczyły obraną ścieżką do 2030 roku, Morze Południowochińskie stanie się chińskim jeziorem. Zaznaczają także, że radar na rafie Cuarteron prawdopodobnie będzie mógł wykryć bombowce B-2A oraz myśliwce F-22 i F-35 (choć jego możliwości nie pozwalają na naprowadzanie na cel pocisków). Należy tu także przypomnieć, że w listopadzie 2013 roku ChRL ustanowiła nieuznawaną międzynarodowo strefę identyfikacji obrony powietrznej na Morzu Wschodniochińskim, w której obrębie znalazły się również Wyspy Senkaku, przedmiot sporu z Japonią. Dziś istnieją obawy, że podobne działania mogą wkrótce zostać podjęte wobec Morza Wschodniochińskiego…
Na reakcję USA nie trzeba było długo czekać – w 2015 roku okręty VII Floty spędziły na Morzu Południowochińskim łącznie ponad 700 dni, na początku marca w region została skierowana lotniskowcowa grupa uderzeniowa z USS „John C. Stennis” z dwoma krążownikami i dwoma niszczycielami rakietowymi w składzie. Demonstracja miała na celu podkreślenie, że te obszary są wodami międzynarodowymi. Mimo to pytanie o skuteczność chińskiej metody małych kroków nie traci na aktualności i w ciągu kolejnej dekady krajobraz operacyjny regionu rzeczywiście może ulec znaczącemu przekształceniu.
autor zdjęć: US Navy