Szperać, śledzić, uderzyć

Okręt podwodny jest piekielnie trudnym przeciwnikiem. Może się pojawić znienacka i zadać śmiertelny cios, a to już na starcie daje mu przewagę. Bywa jednak i tak, że z myśliwego staje się zwierzyną łowną…

 

Potrafią zwalczać wrogie samoloty, śmigłowce, okręty operujące zarówno na wodzie, jak i pod jej powierzchnią. Jednostki skupione w Dywizjonie Okrętów Bojowych współdecydują o sile uderzeniowej polskiej marynarki. Zadań i możliwości mają całkiem sporo. Na tyle dużo, że w krótkim tekście nie sposób opowiedzieć o wszystkich. Przyjrzymy się zatem pewnemu ich wycinkowi.

Jest kwietniowe przedpołudnie, słonecznie, ale chłodno, stan morza trzy do czterech, innymi słowy: kołysze, ale można wytrzymać. Od kilkudziesięciu minut jestem na pokładzie korwety ORP „Kaszub”. Idziemy na północ od Półwyspu Helskiego, gdzie będziemy poszukiwać okrętu podwodnego i z nim walczyć. Jego obecność jest, co prawda, wirtualna, ale jak tłumaczą marynarze, chodzi przede wszystkim o przetrenowanie procedur. Poszczególne epizody, które nas czekają, są częścią ćwiczeń Okrętowej Grupy Zadaniowej.

Ale po kolei. Najpierw krótka wizyta pod pokładem, gdzie mieści się przedział hydrolokacji. To mózg wszelkich operacji przeciwko podwodniakom. Wąski korytarz w nadbudówce, właz, potem idę w dół po metalowej drabinie i tak docieram do niewielkiego pomieszczenia obwieszonego monitorami. Teraz są wygaszone, ale marynarze pozostają w pełnej gotowości. „Służba na okręcie zwykle jest pełniona w systemie czterogodzinnych wacht. My »siedzimy na burtach«, a burta to sześć godzin”, wyjaśnia bsm. Dariusz Maciejczak, dowódca grupy hydrolokacji. „Bywa, że po takim czasie wpatrywania się w monitor i śledzenia sygnałów człowiek goni resztkami sił, ale to ciekawe zajęcie”, dodaje.

ORP „Kaszub”, poszukując okrętu podwodnego, może korzystać ze stacji hydroakustycznej MG-322 DSP oraz hydrolokacyjnej MG-329 MZ. „Pierwsza z nich znajduje się pod kilem okrętu, w specjalnej kapsule zalanej słodką wodą. Chodzi o to, by zminimalizować oddziaływanie soli na mechanizmy”, tłumaczy bosman.

Stacja może pracować w dwóch trybach. Pasywny wiąże się z łowieniem dźwięków, które rozchodzą się w wodzie, aktywny polega na wysyłaniu sygnału. Odbija się on od przeszkody, po czym wraca do urządzenia, gdzie jest wzmacniany, filtrowany i wysyłany do komputera. „Mamy do dyspozycji cztery monitory. Na każdym możemy śledzić po cztery obiekty”, informuje bsm. Maciejczak. Wybór trybu zależy od wielu czynników. Prowadząc aktywne poszukiwanie, operatorzy zyskują na czasie, ale jednocześnie ułatwiają okrętowi podwodnemu namierzenie samej korwety.

Zasięg stacji wynosi 32 km. Kluczowe znaczenie ma jednak prędkość rozchodzenia się dźwięku na danym akwenie, a ta z kolei jest pochodną temperatury i zasolenia. Bałtyk jest pod tym względem specyficzny. „Choć to morze stosunkowo płytkie, okrętowi podwodnemu w miarę łatwo się w nim ukryć”, zaznacza bsm. Maciejczak.

Druga ze stacji ma zasięg 12 km. Jednocześnie może śledzić trzy cele. Wypuszcza się ją poza okręt na kablolinie, której długość sięga 100 m. „Ale urządzenia można użyć tylko w określonych warunkach: kiedy jednostka znajduje się w dryfie, jej prędkość nie przekracza półtora węzła, a stan morza jest nie większy niż trzy–cztery”, wyjaśnia dowódca grupy.

 

Mechaniczny jeż uderza

Namierzenie oraz identyfikacja okrętu podwodnego wymagają ogromnego doświadczenia. „Często okazuje się, że obiekt, na który trafiliśmy, to wrak, rurociąg czy dryfujące pod powierzchnią śmieci”, przyznaje bsm. Maciejczak. Kiedy jednak się okaże, że korweta istotnie śledzi okręt, hydroakustycy starają się zweryfikować tę informację za pomocą hydrotelefonu, z którego wysyłają specjalny sygnał. Jeśli nie ma prawidłowej odpowiedzi, rośnie prawdopodobieństwo, że mamy do czynienia z jednostką nieprzyjaciela. A kiedy jeszcze informację potwierdzi operujący w rejonie śmigłowiec zwalczania okrętów podwodnych albo inna jednostka, można szykować się do ataku. ORP „Kaszub” ma pod tym względem całkiem spore możliwości: został wyposażony w torpedy, rakietowe bomby głębinowe i bomby głębinowe zrzucane do wody za rufą. Dwa dni na okręcie to wystarczająco długo, by przekonać się, jaką moc mają niektóre z nich.

Pierwsze dwie godziny na morzu upływają we względnym spokoju. Nagle powietrze przeszywa dźwięk dzwonka, potem drugi i trzeci. Alarm bojowy! Na pokładzie rozpoczyna się gorączkowa krzątanina. Marynarze w biegu dopinają paski hełmów. Okazuje się, że hydroakustycy namierzyli okręt podwodny, który zapuścił się gdzieś w okolice Półwyspu Helskiego. Wkrótce na swoich stanowiskach meldują się obsady armaty dziobowej AK-176M kalibru 76 mm oraz dwóch armat typu Wróbel kalibru 23 mm. Stanowiska w gniazdach usytuowanych na burtach okrętu zajmują operatorzy wyrzutni Grom. „Nigdy do końca nie wiemy, jak postąpi przeciwnik. Dlatego w czasie alarmu bojowego załoga musi być przygotowana na każdą ewentualność – na atak zarówno z powietrza, jak i od strony wody”, podkreśla por. mar. Konrad Gazarkiewicz z pionu zastępcy dowódcy ORP „Kaszub”.

Tymczasem zebrane przez hydroakustyków informacje są przekazywane do systemu kierowania uzbrojeniem podwodnym Drakon. To specjalistyczne urządzenie, które wypracowuje dane do strzelania. Potrafi śledzić zmieniającą się pozycję okrętu podwodnego, nie podaje jednak głębokości, na jakiej jednostka się porusza. Tę szacuje dowódca. W tej chwili wiemy na pewno, że będziemy atakować przeciwnika za pomocą rakietowych bomb głębinowych (RBG). Załoga korwety sięga po nie, kiedy okręt podwodny znajduje się stosunkowo blisko i cios trzeba zadać szybko. „Torpedy mają większy zasięg – używane przez nas do 14 km, ale wolniej się poruszają. Aby zrzucić z kolei klasyczną bombę głębinową, musielibyśmy się znaleźć bezpośrednio nad celem”, tłumaczy kmdr ppor. Łukasz Zaręba, dowódca ORP „Kaszub”.

RBG można wystrzeliwać z dwóch wyrzutni, które znajdują się w dziobowej części okrętu. Marynarze potocznie mówią o nich „jeże”. Każda z nich mieści 12 bomb zawierających 23,5 kg ładunku. Zasięg RBG wynosi od 300 m do 5,5 km. Tutaj, jak się dowiaduję, został ustawiony na 3 km. Zapalniki bomb można zaprogramować dwojako. Wybuchną, gdy zetkną się z celem albo kiedy osiągną odpowiednią głębokość. „Zwykle są ustawiane tak, by eksplodowały na różnych głębokościach. W ten sposób pole rażenia znacząco się zwiększa”, podkreśla kmdr ppor. Zaręba. Prawdopodobieństwo trafienia w okręt przeciwnika jest więc niemałe.

Wróćmy jednak na stanowisko dowodzenia, gdzie kończą się właśnie przygotowania do odpalenia RBG. Iluminatory, przez które obserwuje się morze, zostają zasłonięte. „Gazy prochowe mogłyby wepchnąć je do wnętrza. Wyrzutnie stoją przecież bardzo blisko nich”, tłumaczy por. mar. Gazarkiewicz i radzi, żebym wszedł do sterówki albo stanął w jakiejś wnęce. Wybieram drugą możliwość. Po chwili pokładem wstrząsa potężny huk, a w ślad za nim rozchodzi się fala gorąca. „Jeż” wypluwa z siebie 12 bomb, a zza prawej burty „Kaszuba” podnoszą się pióropusze wody. Pociski osiągnęły cel, alarm zostaje odwołany.

Na tym jednak zmagania z okrętem podwodnym się nie kończą.

 

Szperanie z czternastką

Przeciwnik da o sobie znać już nazajutrz. Jeszcze raz pojawia się w okolicach Półwyspu Helskiego. Na jego poszukiwanie znów wyrusza ORP „Kaszub”, tym razem w towarzystwie pary śmigłowców Mi-14PŁ z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Poruszają się one w odległości kilku mil od korwety – jeden po prawej, drugi po lewej burcie. Co pewien czas przystają w zawisie i opuszczają do wody stacje hydroakustyczne. Serce operacji znajduje się jednak na okręcie, a konkretnie w bojowym centrum informacyjnym. To wypełnione specjalistycznym sprzętem pomieszczenie położone tuż za sterówką. Teraz najważniejszą osobą jest tam dowódca działu broni podwodnej, który kieruje poszukiwaniem.

„Dostaje on informacje od naszych hydroakustyków, ale też na przykład z radarów. Równocześnie prowadzi korespondencję ze śmigłowcami ZOP i wyznacza im akweny, które należy przeszukać”, informuje por. mar. Karol Sikorski, który podczas wyjścia pełni obowiązki zastępcy dowódcy okrętu.

W pewnym momencie załoga jednego ze śmigłowców trafia na ślad wrogiego okrętu. Po potwierdzeniu jego obecności, lotnicy dostają sygnał do ataku torpedowego. Chwilę później dołącza do nich kolejna czternastka. Zgodnie z procedurami sprawdza miejsce operacji. Następnie oba śmigłowce zawracają, formują szyk i odlatują w stronę lądu. Wkrótce zameldują się w Darłowie, gdzie mieści się ich macierzysta baza. „Naszym podstawowym celem było niedopuszczenie okrętu podwodnego do Zatoki Gdańskiej. I to się udało”, przyznaje ppor. mar. Michał Nieborak, który kierował zadaniem.

 

Tępy dźwięk detonacji

Korweta przeprowadzi jeszcze jeden atak na czyhającego pod wodą przeciwnika. Na zakończenie załoga sięgnie po metodę najbardziej ryzykowną.

Po ogłoszeniu alarmu bojowego okręt ostro rusza do przodu. Jego prędkość wzrasta z każdą chwilą, za rufą zaczynają się kłębić potężne, białe grzywy wzburzonej wody, która co rusz wdziera się na pokład. Za chwilę ze zrzutni grawitacyjnych zjadą do morza bomby głębinowe.

„Łącznie jesteśmy w stanie zabrać ich 12. Każda waży 165 kg i zawiera 135 kg ładunku wybuchowego”, informuje por. mar. Nieborak. Na rufie okrętu znajdują się dwie zrzutnie, lekko pochylone ku powierzchni morza. W odpowiednim momencie ich obsługa zwalnia blokady i bomby, powodowane siłą ciężkości, zjeżdżają w dół. Okręt musi się wówczas znajdować dokładnie nad celem i poruszać z prędkością maksymalną albo do niej zbliżoną. Wszystko po to, by odejść odpowiednio daleko od miejsca eksplozji.

Tak więc pędzimy z szybkością 21 w. Jeszcze chwila i do Bałtyku jedna po drugiej zjeżdżają cztery bomby. Chwilę później dobiega nas tępy dźwięk podwodnych detonacji. Raz, dwa, trzy, cztery… Teraz trzeba jeszcze sprawdzić, czy aby eksplozje nie uszkodziły kadłuba. Na szczęście nie. Można spokojnie myśleć o kolejnych zadaniach.

 

Wróg w powietrzu, wróg na wodzie

A zadania polegają choćby na zwalczaniu celów nawodnych oraz powietrznych. Pierwsze są imitowane przez tarczę, którą zostawia na morzu holownik. Z różnych odległości strzelają do niej operatorzy armaty dziobowej kalibru 76 mm, armat Wróbel kalibru 23 mm oraz zamontowanego na burcie wielkokalibrowego karabinu maszynowego. Cel powietrzny to flara wystrzelona z pokładu okrętu rakietowego ORP „Grom”, który na chwilę znalazł się w naszym sąsiedztwie. Ma ona naśladować wolno lecący samolot albo śmigłowiec, na cel zaś biorą ją wróble.

Oczywiście, powtórzmy to raz jeszcze: zadań, które stoją przed jednostkami służącymi w Dywizjonie Okrętów Bojowych, jest więcej. Tym bardziej że poszczególne ich typy różnią się od siebie. Z pewnością jednak poszukiwanie okrętów podwodnych i walka z nimi to kluczowe wyzwanie.

ORP „Kaszub” przebywał na morzu zaledwie przez dwa dni. Ale był to czas niezwykle pracowity.

 

Uzbrojenie okrętów

ORP „Kościuszko” i ORP „Pułaski”, czyli fregaty rakietowe typu Oliver Hazard Perry, to największe okręty polskiej marynarki wojennej. Ich długość wynosi przeszło 135 m, szerokość zaś niemal 14 m. Zanurzenie jednostek zostało obliczone na 5,7 m, wyporność na 3658 t. Osiągają prędkość 29 w., a ich zasięg to 5 tys. Mm. Załoga jednego okrętu liczy 215 marynarzy. Fregaty są uzbrojone w wyrzutnie Mk 13, przystosowane do wystrzeliwania rakiet przeciwlotniczych Standard i przeciwokrętowych Harpoon, oraz armaty morskie OTO Melara kalibru 76 mm. Każda z nich ma zestaw obrony bezpośredniej Mk 15 Vulcan Phalanx kalibru 20 mm, przeznaczony do niszczenia pocisków i samolotów na bardzo krótkich dystansach. Fregaty mają także dwie potrójne wyrzutnie torped Mk 32 oraz po kilka karabinów WKM kalibru 12,7 mm. Na pokładach stacjonują śmigłowce morskie SH-2G.

Korweta zwalczania okrętów podwodnych ORP „Kaszub” jest długa na 82,3 m i szeroka na 10 m. Jej zanurzenie wynosi nieco ponad 3 m, zasięg 3,5 tys. Mm, wyporność zaś 1090 t. Osiąga prędkość 27 w., a załoga liczy 78 marynarzy. Okręt został uzbrojony w armatę AK-176M kalibru 76,2 mm, trzy przeciwlotnicze armaty Wróbel II, dwie podwójne wyrzutnie torped 533 mm, dwie 12-lufowe wyrzutnie rakietowych bomb głębinowych, dwie wyrzutnie bomb głębinowych, dwie wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych Strzała i dwa karabiny maszynowe WKM kalibru 12,7 mm. Niedawno jeden z wróbli został zastąpiony armatą Tryton kalibru 35 mm. Docelowo podobne mają się znaleźć na niszczycielach min typu Kormoran. Jeśli testy wypadną pomyślnie, armata pozostanie też na pokładzie ORP „Kaszub”.

Małe okręty rakietowe typu Orkan mają długość 48,9 m, szerokość 8,65 m. Ich zanurzenie zostało obliczone na 2,15 m, a wyporność na 369 t. Jednostki rozwijają prędkość 36 w., a ich załoga liczy 37 osób. Marynarze z orkanów docelowo będą mogli korzystać z rakiet przeciwokrętowych RBS-15Mk3 (wcześniej Mk2 – trwa modernizacja systemu), armaty AK-176M kalibru 76,2 mm, sześciolufowej armaty AK-630M kalibru 30 mm, czteroprowadnicowej wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Strzała oraz dwóch karabinów WKM 12,7 mm. Niebawem do Dywizjonu Okrętów Bojowych powinien dołączyć też okręt patrolowy ORP „Ślązak”.

Jednostki, które wchodzą w skład dywizjonu, mają za zadanie prowadzić pojedyncze i zespołowe uderzenia rakietowe na okręty i statki przeciwnika, osłaniać szlaki komunikacyjne i konwoje przed atakami z wody i powietrza, zwalczać wrogie okręty podwodne, brać udział w patrolach. ŁZ

 

Trzy pytania do Tomasza Czapczyńskiego

Co wyróżnia Dywizjon Okrętów Bojowych spośród innych jednostek polskiej armii?

Nasze okręty mają największe w marynarce wojennej możliwości rażenia. Wszystkie biorą każdego roku udział w kilku międzynarodowych ćwiczeniach poza granicami kraju, począwszy od rejonów, gdzie widać zorzę polarną, a kończąc na akwenach będących atrakcyjnym miejscem letniego wypoczynku. Co wcale nie oznacza, że mamy czas na wypoczynek. Wręcz przeciwnie.

 

Jak dostać się do jednostki? Jakich specjalistów potrzebujecie?

Okręt to bardzo skomplikowany mechanizm, a jego obsługa wymaga dużej wiedzy specjalistycznej i technicznej. Jesteśmy w stanie wyszkolić i ukształtować wszystkich, którzy chcą służyć naszej ojczyźnie na morzu i podołają trudom służby. Nasi oficerowie to absolwenci Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Większość podoficerów ukończyła Szkołę Podoficerską Marynarki Wojennej i dawną Szkołę Chorążych MW, choć wśród nich są wojskowi, którzy przyszli do nas z innych jednostek, a nawet innych rodzajów sił zbrojnych. Mamy więc chemików, łącznościowców, specjalistów od obrony powietrznej i osoby mające za sobą służbę w Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej. Szeregowi marynarze pochodzą z różnych stron Polski, a pierwsze szlify zdobywają w Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce. I jeszcze jedno – wbrew obiegowym opiniom chętnych do służby na okrętach wcale nie dyskwalifikuje skłonność do choroby morskiej. Cierpiał na nią choćby adm. Nelson, co nie przeszkodziło mu zostać najsławniejszym dowódcą morskim w dziejach.

 

Jakimi umiejętnościami, cechami charakteru musi się wykazać marynarz, który do was trafia?

Musi umieć żyć z dala od domu, poza zasięgiem internetu, bez dostępu do portali społecznościowych. Powinien mieć cechy charakteru pozwalające mu pracować w grupie, na małej przestrzeni, bez prawa do prywatności. Marynarze żartują też, że dobrze jest, jeśli nie umie pływać, bo wtedy da z siebie wszystko, by okręt nie zatonął w walce.

 

Kmdr Tomasz Czapczyński jest dowódcą Dywizjonu Okrętów Bojowych 3 Flotylli Okrętów w Gdyni.

 


Dywizjon Okrętów Bojowych

Jednostki uderzeniowe były obecne w polskiej marynarce od samego jej początku. Ich przynależność jednak często się zmieniała. Dywizjon Okrętów Bojowych został utworzony 27 września 2010 roku, działalność zaś rozpoczął w styczniu roku następnego. W jego skład weszły siły rozwiązanych Dywizjonu Okrętów Rakietowych i Dywizjonu Okrętów Zwalczania Okrętów Podwodnych. Dziś stanowi trzon 3 Flotylli Okrętów, która stacjonuje na gdyńskim Oksywiu. W skład Dywizjonu Okrętów Bojowych wchodzą dwie fregaty typu Oliver Hazard Perry – ORP „Gen. K. Pułaski” oraz ORP „Gen. T. Kościuszko”, korweta zwalczania okrętów podwodnych ORP „Kaszub”, a także małe okręty rakietowe projektu 660 – ORP „Orkan”, ORP „Piorun” i ORP „Grom”.

Najstarsza z jednostek – korweta ZOP, do służby weszła w 1987 roku. Została zbudowana w gdańskiej Stoczni Północnej. Brała udział w licznych ćwiczeniach krajowych i międzynarodowych, prowadzonych zarówno na wodach Bałtyku, jak i Morza Północnego. Reprezentowała też Polskę w Liverpoolu podczas obchodów 50. rocznicy zakończenia bitwy o Atlantyk. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku ORP „Kaszub” przez kilkanaście miesięcy służył w Morskiej Brygadzie Okrętów Pogranicza i stacjonował w Gdańsku przy Westerplatte.

Okręty typu Orkan wchodziły do służby w latach: 1992, 1994 i 1995. Budowa tych jednostek rozpoczęła się w NRD, ale po zjednoczeniu Niemiec została wstrzymana. Polska odkupiła kadłuby i na ich bazie stworzyła niewielkie, szybkie okręty. Dwa z nich, projektu 660, ORP „Grom” i ORP „Piorun”, reprezentowały rodzimą marynarkę podczas pierwszych ćwiczeń po wstąpieniu naszego kraju do NATO. W 2008 i 2009 roku orkany przeszły gruntowną modernizację, dzięki której stały się najnowocześniejszymi w swojej klasie jednostkami na Bałtyku.

Fregaty rakietowe typu Oliver Hazard Perry są darem od Stanów Zjednoczonych. Zanim załopotała nad nimi biało-czerwona bandera, służyły w amerykańskiej marynarce jako USS „Clark” i USS „Wadsworth” . Co ciekawe, drugi z okrętów zagrał epizod w hollywoodzkiej superprodukcji „Polowanie na Czerwony Październik”. W 2000 roku USS „Clark” został przemianowany na ORP „Gen. K. Pułaski”, a dwa lata później USS „Wadsworth” stał się ORP „Gen. T. Kościuszko”. Obydwie fregaty wielokrotnie reprezentowały Polskę podczas największych i najważniejszych manewrów sił NATO w północnej części kontynentu. ORP „Kościuszko” wziął też udział w obchodach 70. rocznicy Bitwy o Atlantyk. ORP „Pułaski” z kolei dwukrotnie wchodził w skład SNMG-1, stałego zespołu natowskich fregat i niszczycieli. W 2006 i 2008 roku uczestniczył w operacji antyterrorystycznej „Active Endeavour” na Morzu Śródziemnym. Polegała ona na monitorowaniu kluczowych dla żeglugi akwenów, tak by zapobiec ewentualnym zamachom, przemytowi broni oraz ludzi. Polscy marynarze mieli też okazję ćwiczyć z siłami sojuszu w czasie takich manewrów, jak „Midas ’08”, czy „Doğu Akdeniz”. Po zakończeniu jednej z misji dowódca zespołu, kanadyjski komodor Denis Rouleau, chwalił załogę „Pułaskiego”, mówiąc: „Wasz wysiłek sprawił, że trudno uwierzyć w to, iż Polska posiada najkrótszą historię obecności w stałych morskich zespołach NATO”.

 

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Marian Kluczyński





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO