Przeszedł długą drogę: od szkółki kaprali w Białobrzegach do VII zmiany PKW w Afganistanie.
Doświadczenie i wiedzę zdobywał w trakcie misji zagranicznych. Wyjeżdżał sześć razy: do Syrii, Kosowa (dwukrotnie), Iraku (dwukrotnie) i Afganistanu. „Ciągnęła mnie tam chęć przeżycia przygody, chciałem też się sprawdzić”, przyznaje. Uważa, że żołnierska droga wiedzie przez misje. Tych, którzy nie wyjechali, nazywa wojskowymi. Dziś Robert Polak, zwany „Borsukiem”, sierżant Wojska Polskiego i były żołnierz Zgrupowania Bojowego „Alfa”, szkoli młodszych.
W mundurze
Żołnierzem chciał być od zawsze. „Wiedziałem, że wcześniej czy później włożę mundur”, podkreśla. Początkiem jego przygody z wojskiem był Strzelec, organizacja o charakterze proobronnym, którą w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wraz z kolegami reaktywował w Lublinie. „Wyjeżdżaliśmy do lasu i sami przeprowadzaliśmy szkolenie”, żartuje. Po maturze zgłosił się na ochotnika do desantu, bo, jak każdy młody chłopak, chciał być komandosem.
Na początku trafił do 6 Brygady Desantowo-Szturmowej w Krakowie, ale żołnierskiego rzemiosła nauczył się w 3 Brygadzie Zmechanizowanej w Lublinie. Zdobyte umiejętności doskonalił na misjach oraz w 2 Hrubieszowskim Pułku Rozpoznawczym.
Misja misji nierówna. W 1998 roku w Syrii zaledwie kilka razy użył karabinu na obowiązkowym strzelaniu, w 2002 roku w Kosowie po raz pierwszy zetknął się z żołnierzami armii amerykańskiej – „zielonymi beretami”. „Sporo się nauczyłem, współdziałaliśmy w małych grupach na poziomie plutonu, zakładaliśmy punkty obserwacyjne, tropiliśmy przemytników. W Polsce w »zmechu« nie wykonywaliśmy takich zadań”, wspomina.
Jednak dopiero w Iraku (na V i IX zmianie PKW) po raz pierwszy usłyszał świst pocisków przelatujących mu nad głową. Wtedy też zginął pierwszy żołnierz z jego plutonu. Mocno przeżył tę śmierć, bo, jak mówi, „znajoma twarz boli bardziej”. Zarówno w Iraku, jak i potem, na VII zmianie PKW Afganistan (uważanej za jedną z najtrudniejszych i najbardziej krwawych), był dowódcą drużyny zmotoryzowanej. Został odznaczony Gwiazdą Iraku (dwukrotnie), Gwiazdą Afganistanu oraz Krzyżem Zasługi za Dzielność.
Podczas misji w Afganistanie zaczął prowadzić dziennik. Nie uważa się za pisarza (choć w szkole średniej polonistka chwaliła jego styl, a ganiła ortografię), ale czuł wewnętrzny przymus, aby przelewać na papier swoje myśli i emocje, opisywać wydarzenia. „Pisałem dla kolegów, którzy zostali w Polsce, a chcieli wiedzieć, co się ze mną dzieje”, wyjaśnia. Kolejne wpisy zamieszczał na wewnętrznym forum stworzonym przez grupę przyjaciół, zafascynowanych militariami, surwiwalem i ASG. „To oni motywowali mnie do pisania”, przyznaje.
Dziennik Roberta Polaka zainteresował doktora historii, który namówił żołnierza na wydanie go drukiem. Docenił pełną emocji relację, wyrażaną dosadnym, niekiedy wręcz „grenadierskim” językiem. I tak na wystawowych oknach lubelskich księgarni pojawił się „Raport Borsuka. ISAF nie dla idiotów”. Książka była reklamowana jako „pierwsza wydana drukiem relacja żołnierza WP uczestniczącego w misji w Afganistanie”.
W cywilu
Po 18 latach służby w armii Robert Polak podjął decyzję o odejściu do cywila. Sposób na dalsze życie, już bez munduru, wybrał zgodnie z dotychczasowymi doświadczeniami. Zajął się zawodowo m.in. szkoleniami militarnymi i strzeleckimi, a także organizacją obozów surwiwalowych. Opowiada o tym, co sam przeżył i czego się nauczył. Szkoli też uczniów klas mundurowych oraz członków lubelskich organizacji proobronnych, m.in. Legii Akademickiej (założonej przez studentów KUL-u, którzy chcą związać przyszłość z wojskiem), a także „strzelców” – Jednostka Strzelecka 2010 Lublin jest oddziałem terenowym ogólnopolskiej organizacji pozarządowej pod nazwą Związek Strzelecki „Strzelec” Organizacja Społeczno-Wychowawcza.
Ostatnio wiele mówi się o tym, że organizacje proobronne mają wspierać obronę terytorialną. Robert Polak uważa, że ludzie, którzy znają teren, to najlepsza partyzantka. „Jeśli armia będzie chciała sięgnąć po zmotywowanych rekrutów, to w Lublinie będzie wielu kandydatów”, twierdzi. Jednostki OT widzi jako lekką piechotę – dobrze wyszkoloną w obserwacji i rozpoznaniu, która może chronić także obiekty państwowe. Uważa, że na linii frontu powinni walczyć żołnierze.
Podzieleni na drużyny kursanci trenują m.in. poruszanie się na polu walki, budowanie i maskowanie stanowisk ogniowych. Dostają też różne zadania taktyczne, np. jedna grupa zakłada bazę, druga ma ją odnaleźć i zniszczyć, posługując się karabinkami ASG.
„Jest trochę więcej śmiechu i mniej powagi niż w wojsku, ale to nie jest zabawa”, mówi o szkoleniach Robert Polak. „Staram się przekazać im swoją wiedzę. Czasem muszę wytłumaczyć, dlaczego trzeba się położyć w danym miejscu w błocie, a nie przebiec 10 m dalej”.
Uczy podstaw taktyki, dyscypliny oraz zachowania i przemieszczania się na polu walki – w terenie leśnym oraz zurbanizowanym. Nie zapomina także o musztrze i regulaminach. Organizuje marsze kondycyjne, podczas których uczestnicy pokonują nawet kilkadziesiąt kilometrów. „Aby sprawnie poruszać się np. w lesie, trzeba także poznać podstawy topografii, umieć posłużyć się kompasem, wiedzieć, co to azymut i jak czytać mapę”, tłumaczy. „Na obozach surwiwalowych uczymy się, jak rozpalać ognisko, zbudować schronienie, zdobyć w lesie żywność czy uzdatnić wodę do picia. Staż surwiwalowy to minimum trzy noce spędzone w lesie”, podkreśla.
Kolejne szkolenia dotyczą budowy broni i posługiwania się nią. Robert opowiada np. jak działa kbk AK, M4, omawia podstawowe postawy strzeleckie. Ważna jest także praktyka, więc w programie są strzelania z kbks i kbk AK/AKMS oraz M4.
Dziś Robert Polak łączy pracę z nauką – jest studentem na II roku bezpieczeństwa narodowego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II. „Studia dają mi szersze spojrzenie na zagadnienia bezpieczeństwa. Czasem lubię porównać teorię z praktyką”, mówi.
autor zdjęć: Arch. Roberta Polaka