2500 km, 400 pojazdów i ponad 1200 kawalerzystów to „Dragoon Ride 2” w liczbach. Za tymi statystykami kryje się jedna z największych operacji przerzutowych wykonanych we współczesnej Europie.
Przez słuchawki interkomu żołnierze meldują stan swoich pojazdów. Urywane, lekko przesterowane głosy brzmią jak w amerykańskich filmach. W chwili, w której dźwięk zaczyna uciekać, słychać trzaski przełączników umiejscowionych tuż przy słuchawkach. Szybka zmiana ich pozycji pozwala uzyskać lepszy sygnał. „W4I5 bez zmian. Utrzymujemy prędkość 45 mil, sir. W4I5 out. Navin, pilnuj lewej strony, zaraz będziesz miał tam żandarmerię”.
Kierowca „Jokera”, specjalista Navin, precyzyjnie sprowadza strykera ku prawej krawędzi jezdni. Z wysuniętej pozycji bez trudu może kontrolować drogę przed sobą, ale musi zakładać, że mijający go samochód może się znaleźć w martwej strefie. Jednocześnie utrzymuje tę samą prędkość i odległość od kolejnego pojazdu. Ważący prawie 20 t wóz opancerzony ma napęd na osiem kół i moc 350 KM. Mimo takich parametrów prowadzi się go z łatwością, niczym ciężarówkę, jednak należy zachować szczególną ostrożność.
W vanie jadącym razem z konwojem siedzą oficer US Army oraz jego podopieczni. Wnętrze samochodu wypełniają ciężkie, gitarowe riffy Nico Vegi, którego solistka z charakterystyczną chrypą śpiewa o bestii i wolności w kraju za oceanem. Major z satysfakcją patrzy na sunącą przed nim kolumnę strykerów. Przez chwilę zawiesza wzrok na bujającym się prawie równo w rytm słyszanej piosenki kawalerzyście, którego sylwetka odcina się na tle masywnego pancerza i jaskrawo błękitnego nieba. Ten jakby wyczuł na sobie spojrzenie, odwraca się w jego stronę i wciąż kiwając głową, unosi wyciągnięty kciuk. „Tylko popatrz, musieli w interkomie odpalić muzykę”, major odwraca się przez ramię i wolnym ruchem ręki poprawia swoje ray-bany. „Kilkaset strykerów jedzie autostradą przez wschodnią Europę w rytm ciężkiego rocka. Witamy w »Dragoon Ride 2«”.
To jest mój dom
Kiedy w marcu 2016 roku pojawiły się pierwsze komunikaty o przejeździe wojsk amerykańskich przez Polskę oraz państwa bałtyckie, skrajnie prawicowe i lewicowe ugrupowania zareagowały protestami. W niektórych mediach rozgorzała dyskusja o zasadności takiej operacji. W końcu liczba 400 strykerów mogła mieć wydźwięk symboliczny, a ich aktywność na wschodniej flance mogła zaostrzyć i tak już trudne stosunki z Rosją. Jednocześnie sama obecność obcych wojsk, które kolumną przemieszczają się przez Polskę, korzystają z naszych dróg i zatrzymują w naszych miastach, może budzić złe skojarzenia. Nikt jednak nie wziął pod uwagę, że dla kawalerzystów z 2 Pułku Kawalerii US Army Europa to nie jest miejsce egzotyczne. Od września 2006 roku nasz kontynent to dla nich drugi dom.
„Dużo się mówi o aktywności NATO na wschodniej flance, że sojusz przewartościował swoją strategię i skierował uwagę w stronę nowych zagrożeń. Ale tak do końca nie jest. Proces ten trwa od kilku lat, więc mówimy raczej o nowej normie. Ćwiczymy z naszymi sojusznikami wewnątrz terytorium sojuszu. Prowadzimy dialog z państwami spoza NATO, ale jednocześnie pokazujemy, że jak będzie trzeba, to potrafimy przyłożyć. W zasadzie po raz pierwszy w swojej historii NATO jest tym, czym w założeniach być powinno”, mjr Neil Penttila, oficer 2 Pułku Kawalerii, od kilku lat mieszka w niemieckiej miejscowości Vilseck. To właśnie tam mieszczą się Rose Barracks, baza macierzysta amerykańskich kawalerzystów. Ze względu na bliskie sąsiedztwo, wielu żołnierzy doskonale zna Polskę. Stacjonowali w Drawsku Pomorskim, zwiedzali Kraków, Wrocław, Warszawę. Z uśmiechem na ustach mówią o Tatrach i Mazurach. O polskiej gościnności. „Tutaj, w Europie, mam rodzinę, trzypokojowe mieszkanie, w którym żyję z żoną i dziećmi. Jestem Amerykaninem, ale teraz to jest nasz dom”.
Żołnierz, tak jak Ty
Nad strykerami powiewają flagi polskie, amerykańskie oraz sojuszu północnoatlantyckiego. Półprzezroczyste płótna przepuszczają ostre, popołudniowe słońce, grając feerią narodowych barw. Z włazów pojazdów wychylają się żołnierze, którzy z radosnym zakłopotaniem machają w stronę zebranych przy drodze ludzi. W tłumie można wypatrzeć nie tylko młode, zaciekawione twarze, ale również ludzi dojrzałych, kobiety i mężczyzn. Każdy chce zobaczyć, jak naprawdę wyglądają przedstawiciele największej i najnowocześniejszej armii świata. Zestawić swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Przekonać się, czy za scenami znanymi z filmów kryje się trudny do zrozumienia obcy, czy po prostu zwykły człowiek.
Obraz ten jest niczym wyjęty z przesiąkniętego patetyzmem filmu klasy B, ale właśnie tak wyglądają ulice Olsztyna. W chwili, w której kolumna strykerów, humvee i niemieckich fennków wąskimi, brukowanymi uliczkami wjeżdża na rynek, wzdłuż pojazdów biegną roześmiane dzieci, a z okien wychylają się kobiety. Jest 2016 rok, nie ma wojny, nad Polską nie wisi widmo zbliżającego się wroga. Wszyscy dobrze wiedzą, że nie witają odsieczy.
Na miejscu włazy opancerzonych kolosów zostały otwarte na oścież i w ich wnętrzu buszują zaciekawieni chłopcy. Sierż. mjr Douglas Merritt podchodzi do jednego z nich, ubiera go w kamizelkę i hełm. Od tej chwili nastolatek staje się żołnierzem, a sierżant jego przełożonym. Na rozkaz, w pełnym ekwipunku ruszają pędem wokół strykera. Po pierwszym okrążeniu chłopak jest wykończony, ale gotowy na dalsze „rozkazy”. W ręce dostaje ważącą ładnych parę kilogramów atrapę pocisku moździerzowego. Zaciska usta, bo chce udowodnić, że ciężar jest mu niestraszny. Amerykanin w żartach mówi, że wróci do niego później. Reszta dzieci krzyczy i każde chce być następne. Sierż. Merritt z teatralną powagą wyznacza kolejnego śmiałka. Scenę tę obserwuje starszy mężczyzna. W ręku trzyma dwie amerykańskie flagi, być może jedna z nich należy do bawiącego się razem z dziećmi wnuczka. W chwili, w której podchodzi do niego amerykański żołnierz, mężczyzna zagaja łamaną angielszczyzną o dane techniczne strykera. Żołnierz pomaga mu wdrapać się na pancerz, pokazuje każdy szczegół, tłumaczy – to jest moździerz, to karabin maszynowy kalibru 12,7 mm, tutaj właz kierowcy, a tam osłona silnika. Starszy pan przygląda się wszystkiemu w skupieniu. W pewnym momencie zbiera się na odwagę i salutuje. „Ja również byłem wojskowym, jestem kapitanem rezerwy. Byłem żołnierzem, tak jak ty. Kapitanem”, patrzy wyczekująco na Amerykanina, który z kontekstu wyłapuje słowo kapitan. Odsalutowuje.
Na drugim końcu placu zbiera się kilka osób z transparentami. Krzyczą hasła piętnujące obce wojska na polskiej ziemi. Wyzywają ich od okupantów i najeźdźców, straszą bezpośrednim zagrożeniem narodowej suwerenności. Na początku niektórzy przystają i próbują zrozumieć, o co chodzi. Po paru minutach nikt nie zwraca na protestujących uwagi. Ci zaś nawet nie kryją, że reprezentowana przez nich frakcja jest zorientowana na wschód. Być może właśnie dlatego nie udaje się im wywołać żadnej reakcji.
Pod włazem
O świcie, już przed godziną czwartą, wokół strykerów zaczyna się krzątanina. Żołnierze pośpiesznie pakują swoje rzeczy i przygotowują się do dalszej drogi. Ciszę przerywa rozruch silników. Załoga wkłada uprzęże i podpina je pod pasy bezpieczeństwa. Na głowach lądują hełmy z zintegrowanym interkomem oraz goglami ochronnymi. Dowódcy pojazdów nanoszą koordynaty trasy oraz omawiają jej szczegóły ze swoimi przełożonymi i z kierowcami. O szóstej kolumna wyrusza w trasę. Ci, którzy mogą, kulą się na niewielkich krzesełkach, po czym szybko zapadają w półsen. Część żołnierzy staje na swoich pozycjach i, wychylając się z włazów, obserwuje mijany krajobraz. Mimo że twarze mają szczelnie zasłonięte kominami, niektórzy dygoczą z zimna. „Navin, podkręć trochę ogrzewanie, chociaż w nogi będzie ciepło. Ze strykerami jest tak, że albo jest za gorąco, albo za zimno. Po Iraku zaczęli montować klimatyzację, jest również ogrzewanie, ale nie zmienia to faktu, że od przestrzeni wokół dzieli nas tylko metal. Albo nic”, por. Griffin z zawadiackim uśmiechem wychyla się przez swój właz. Zza klapy widać tylko szczerzące się zęby i wielkie gogle.
Podróż strykerem pod wieloma względami przypomina jazdę na motocyklu. Mocno wieje, ciało przeszywa zimno, jest niewygodnie. Po kilku kilometrach nieosłonięte policzki i usta pokrywają się pyłem. Są tacy, którzy za to doświadczenie oddadzą wszystko, są też tacy, którzy usiądą i zamkną właz. Ci drudzy szybko zrozumieją, że to nic nie zmienia. Wciąż będzie doskwierać im zimno oraz wiatr, do tego dojdzie poczucie klaustrofobii. Ciężki motocykl przeistoczy się w również ciężką konserwę uzbrojoną w działo kalibru 105 mm, karabin maszynowy kalibru 12,7 mm albo wyrzutnię rakiet TOW.
„Braliśmy udział w wojnie secesyjnej, pierwszej i drugiej wojnie światowej. Podczas »Pustynnej burzy« nacieraliśmy w pierwszej linii, służyliśmy również w Bośni, Iraku i Afganistanie”, mówi por. Griffin. „Teraz jedziemy 2500 km przez wschodnią Europę. Spędzamy po 18 godzin dziennie w trasie, śpimy i jemy w strykerach. To tylko ćwiczenia, ale my nigdy nie przestajemy być »dragoonami«. »Toujours Prêt«, jesteśmy zawsze gotowi”.
autor zdjęć: Michał Zieliński