Pięciodniowa wojna Gruzji z Rosją w 2008 roku zelektryzowała świat. Zelektryzowała, ale nim nie wstrząsnęła. Zmieniła zaś polityczno-militarną sytuację na Kaukazie.
W 2003 roku, po „rewolucji róż”, wydawało się, że Gruzja kroczy w kierunku Unii Europejskiej i NATO szybką ścieżką, z której nie ma odwrotu. Tymczasem zmieniła się ona w naszpikowaną wybojami drogę. Decyzja prezydenta Micheila Saakaszwilego o ataku na zbuntowaną Osetię Południową okazała się tragiczna w skutkach. Wyszkolona przez Amerykanów i Izraelczyków gruzińska armia nie miała szans w starciu z wielokrotnie liczniejszymi siłami rosyjskimi.
U podstaw tego konfliktu znalazły się etniczne i terytorialne zaszłości, nierozwiązane po rozpadzie Związku Radzieckiego problemy. Sporne terytoria Osetii Południowej i Abchazji, o które na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku toczyły się regularne walki, ostatecznie uzyskały faktyczną autonomię, ale za cenę spokoju w samej Gruzji. Podobnie jak w kilku innych strategicznych miejscach dawnego Związku Radzieckiego, powstały tam wówczas enklawy. W mniej lub bardziej jawny sposób wspierane przez Rosję, odmawiały podporządkowania się władzom w Tbilisi, żądając uznania ich niezależnego statusu i związania z protektorem.
Kurs prozachodni
W okresie rządów wytrawnego dyplomaty Eduarda Szewardnadzego utrzymywano status quo, nie starając się definitywnie zakończyć zamrożonego konfliktu. Dojście w 2004 roku do władzy Saakaszwilego, wykształconego na amerykańskich uczelniach przedstawiciela nowego pokolenia Gruzinów, mających dosyć wszechogarniającej korupcji i niemocy gruzińskiego państwa, oznaczało poważne zmiany. Nadał on Gruzji jednoznacznie proeuropejski kurs, starając się jednocześnie o przyjęcie do NATO. Wówczas wydawało się to możliwe. W tym czasie sojusz przyjął przecież w swoje szeregi trzy inne dawne republiki ZSRR – Litwę, Łotwę i Estonię.
Saakaszwili rozpoczął reformę państwa, bezwzględnie zwalczając korupcję i poprawiając skuteczność instytucji państwowych na wzór zachodni. Miał nadzieję na szybkie przyjęcie Gruzji do struktur zachodnich. Kraj ten stał się przykładem udanych reform – przeprowadzonych w państwie posowieckim – w takich dziedzinach, jak struktury siłowe, gospodarka i administracja (walka z korupcją). Unia Europejska i Stany Zjednoczone bardzo mocno zaangażowały się we wdrażane reformy. Gruzja została zaproszona do grona państw tworzących europejską politykę sąsiedztwa (w roku 2005) i Partnerstwo Wschodnie (w roku 2009). Niemniej ważna była pomoc finansowa, która w latach 2004–2013 wyniosła łącznie ponad 5 mld dolarów.
Od 2001 roku Gruzja oficjalnie starała się też o członkostwo w Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego. Najważniejsza obietnica w tej kwestii złożona została podczas szczytu NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 roku, kiedy zgodzono się na członkostwo Gruzji i Ukrainy. Sprzeciw Niemiec i Francji spowodował jednak, że nie zaoferowano planu działań na rzecz przyjęcia ich do sojuszu (Membership Action Plan – MAP).
Okazało się, że do przystąpienia do UE i NATO nie wystarczą reformy przeprowadzone przez absolwentów zachodnich uniwersytetów. Nie wystarczy również mocno prozachodnie nastawienie gruzińskiego społeczeństwa (co jest ewenementem wśród byłych republik ZSRR). Gruzja spóźniła się ze swoją „rewolucją róż”. Trafiła na czas umacniania putinowskiej Rosji i prób restaurowania imperium. Mimo że uboga w bogactwa naturalne, leży w newralgicznym miejscu – na styku Europy z Azją, gdzie krzyżują się interesy lokalnych i globalnych graczy. Wiodą też tędy alternatywne wobec rosyjskich drogi transportu surowców naturalnych. Rosja nie mogła więc sobie pozwolić na wypuszczenie jej ze swojej strefy wpływów. Z tego względu od początku angażowała się po stronie zbuntowanych terytoriów gruzińskich.
Rosyjska interwencja
Od czasu uznania przez większość państw członkowskich ONZ deklaracji niepodległości Kosowa z lutego 2008 roku rosyjska dyplomacja zyskała wygodny pretekst do powoływania się na ten precedens w stosunku do spornych terytoriów poradzieckich, w tym Abchazji i Osetii Południowej. Moskwa już w marcu 2008 roku ostrzegała Tbilisi, że gdy dostanie ono od NATO propozycję członkostwa, rozpocznie się proces secesji tych republik.
Wojna między Gruzją i Rosją rozpoczęła się w sierpniu 2008 roku od ataku wojsk gruzińskich na łamiących porozumienie o zawieszeniu broni separatystów osetyjskich. Prawdopodobnie jednak Moskwa planowała i przygotowywała ją od dłuższego czasu. Celem Putina było przede wszystkim sprawienie, by Gruzja stała się niezdolna do członkostwa w NATO i UE. Utrwalenie statusu Abchazji i Południowej Osetii, jako de facto części Federacji Rosyjskiej, miało uniemożliwić traktowanie jej jako państwa z ustabilizowanymi granicą i stosunkami z sąsiadami.
Rosja uzyskała też faktyczne potwierdzenie swojej strefy wpływu oraz możliwości podejmowania w niej działań militarnych, przy ograniczonej reakcji NATO i UE. Interwencja zapobiegła utworzeniu „natowskiego obwodu kaliningradzkiego” u granic Federacji Rosyjskiej, pozostawiając jej swobodę działania we wschodniej części Morza Czarnego. Nie bez znaczenia były też rosyjskie plany tworzenia struktur konkurencyjnych wobec Unii Europejskiej – Euroazjatyckiej Unii Celnej i Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej. Według Moskwy Gruzja, jako członek UE, z pewnością zagrażałaby tym projektom.
Prozachodni kurs Gruzji pozostał jednak zasadniczo bez zmian, a nawet przyspieszył. W czerwcu 2014 roku została podpisana umowa stowarzyszeniowa z Unią Europejską. Zapowiedziano także zniesienie dla Gruzinów wiz do Unii. Co więcej, w 2015 roku pod Tbilisi otwarto centrum szkoleniowe NATO. Kontynuowano również godzące w interesy Rosji projekty tranzytu surowców naturalnych, takie jak budowa kluczowego dla dywersyfikacji dostaw do państw Unii Europejskiej południowego korytarza gazowego. Od 2019 roku ma być transportowany tą drogą gaz z rejonu Morza Kaspijskiego do Europy. Jednak przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO pozostaje ciągle w dalekiej i niepewnej perspektywie.
Niewykorzystana szansa
Gruzja nadal pozostaje w zawieszeniu między Wschodem a Zachodem, a częścią winy należy obciążyć jej najlepszych sojuszników. Pomimo deklaracji i zapewnień o wsparciu, w obliczu agresywnej postawy Federacji Rosyjskiej, która nie zawahała się użyć siły militarnej, Unia Europejska i Stany Zjednoczone przybrały postawę wycofania. Nie mogło tego zmienić zdecydowane działanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który wraz z przywódcami Litwy, Estonii, Ukrainy, w proteście przeciw rosyjskiej agresji zorganizował wspólną wyprawę do Gruzji.
Wojna Gruzji z Rosją była dla Unii Europejskiej i NATO ostatnią szansą na zmianę postrzegania rosyjskiej polityki zagranicznej przed aneksją części terytorium Ukrainy w 2014 roku. Szansą niewykorzystaną. Przeważyły przede wszystkim niemieckie i francuskie interesy gospodarcze oraz postrzeganie Federacji Rosyjskiej jako partnera zapewniającego stabilizację na obszarze poradzieckim. Koszty tej postawy poniosła najpierw Gruzja, a później Ukraina.
Szczyt NATO w Warszawie nie przyniósł Gruzji przełomowych decyzji. Droga do członkostwa w sojuszu ma pozostać otwarta. Zapewniono również o pomocy w dziedzinie szkolenia armii i systemów łączności. Zacieśniają się także relacje między państwami basenu Morza Czarnego, a jesienią w Gruzji odbędzie się posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej. Przed szczytem Gruzini jednak liczyli na specjalny status partnerski, obejmujący m.in. pakiet odstraszania i zwiększenie możliwości obronnych państwa. W istocie Tbilisi od dawna jest specjalnym partnerem dla NATO w rejonie Kaukazu. Problem polega na tym, że za deklaracjami i pochwałami nie idą konkretne rozwiązania, rzeczywiście przybliżające kraj do członkostwa w sojuszu.
W najbliższym czasie trudno oczekiwać kroków ze strony NATO, które jest skupione przede wszystkim na wzmacnianiu sojuszników na wschodniej flance i pogarszającej się sytuacji na Bliskim Wschodzie. Dla Gruzji pozostawiono znaczące, ale mało konkretne gesty, które mają utrzymać ją w orbicie Zachodu. Ten kraj nadal jednak pozostaje rozdarty między Rosją a Europą Zachodnią. Co więcej, nierozwiązanie kwestii przystąpienia do struktur zachodnich, w połączeniu z pogarszającą się sytuacją wewnętrzną, może pchać władze w Tbilisi w kierunku Moskwy. Wasalizacja Gruzji nie wydaje się dzisiaj prawdopodobna. Brak konkretnych rozstrzygnięć co do członkostwa w Unii Europejskiej może jednak skłaniać gruzińskich polityków do zacieśniania współpracy gospodarczej z północnym sąsiadem. Z kolei członkostwo w NATO nie będzie prawdopodobnie możliwe bez istotnych zmian w rozkładzie wpływów globalnych graczy w regionie.
autor zdjęć: A.M.LaVey/US Army