Każ nam zginąć, a zginiemy

Gdy 15 lipca zaczęły napływać pierwsze relacje ze Stambułu i Ankary, świat wstrzymał oddech. Ostatecznie historia potoczyła się w prawdziwie filmowy sposób z finałem, którego mało kto się spodziewał.

Mieszkający w Stambule Tekin Kirca, działacz Związku Młodzieży Tureckiej, o wstrzymaniu ruchu na lotnisku oraz zamknięciu przejazdu między Europą a Anatolią dowiedział się z telewizji. Chwilę później na kanale TRT spikerka została zmuszona do przeczytania przygotowanych wcześniej informacji. Grupa, która określiła się jako Rada Pokoju, oznajmiła przywrócenie porządku konstytucyjnego oraz praw człowieka. W oświadczeniu podkreślono, że władzę przejęły tureckie siły zbrojne, które zamierzają utrzymać w mocy wszystkie umowy międzynarodowe. Jednocześnie sytuacja na ulicach w Stambule i Ankarze zaczęła wymykać się spod kontroli. Doszło do pierwszych starć.

„Wszyscy byliśmy w szoku. Zadzwonił do mnie brat, który również o całym wydarzeniu dowiedział się z telewizji. Informacje zaczęły się potwierdzać. Do tego ważni urzędnicy państwowi i przedstawiciele sił zbrojnych nawoływali naród do wyjścia na ulicę!”, relacjonował Tekin. Szybko się skontaktował z ojcem, żołnierzem tureckich sił zbrojnych. Zdziwiło go, że on również o zamachu stanu dowiedział się z mediów.

W tym czasie puczyści desperacko próbowali trzymać się planu. Rebeliantom co prawda udało się opanować budynek telewizji, stambulskie lotnisko Atatürka oraz strategiczne mosty, został zatrzymany również szef sztabu generalnego Hulusi Akar, jednak od tego momentu pozostałe ataki były skutecznie odpierane. Mieszkańcy Ankary z przerażeniem obserwowali wojskowe śmigłowce, które raz za razem ostrzeliwały budynek siedziby wywiadu. Kanonada dochodziła również ze strony siedziby premiera oraz parlamentu. Nad miastem krążyły samoloty wielozadaniowe F-16.

„W pewnym momencie tuż nad naszym domem przeleciał F-16. Wszystko tak się zatrzęsło, że byłem przekonany, że wybuchła bomba, gdzieś bardzo blisko. Bałem się przede wszystkim o swojego ojca. Przerażało mnie to, że w mieście, w którym żyję, w miejscach, które mijam na co dzień, teraz leżą martwi ludzie”. Tekin Kirca twierdzi, że nikt nie spodziewał się kolejnego puczu. W rzeczywistości tureckie służby bezpieczeństwa przejrzały plany spiskujących wojskowych i poinformowały o nich przedstawicieli rządu oraz armii. Taki obrót sytuacji nie tylko zmusił puczystów do przyspieszenia działań, ale również uniemożliwił przerzucenie żołnierzy sił specjalnych, którzy drogą powietrzną mieli dotrzeć do stolicy. Zaprawieni w walkach specjalsi, stanowiący trzon uderzeniowy spiskowców, utknęli na lotniskach w miejscowościach Malatya, Keyseri i Sirnak. Naoczni świadkowie mówią o policji, która radiowozami blokowała pasy startowe.

Na niczym spełzły również plany zatrzymania przebywającego na urlopie prezydenta Recepa Erdoğana. Zdołał on opuścić kurort w Marmais dosłownie kilkanaście minut przed przybyciem śmigłowców z komandosami. Zanim Erdoğan dotarł na lotnisko w Stambule, na jego wezwanie rzesze ludzi zalały tureckie ulice. Żołnierze z przerażeniem patrzyli, jak cywile blokują przemieszczanie czołgów i z gołymi rękoma, bez żadnej broni, przejmują kolejne kluczowe pozycje. Nikt nie przewidział poparcia na taką skalę. Nikt nie zdecydował się również na otwarcie ognia. Wojskowi kolejno składali broń i, mogłoby się wydawać, z ulgą oddawali się w ręce policjantów. Nieudana próba zamachu stanu praktycznie dobiegła końca. W czasie nocnych walk zginęło 312 osób, ponad 1400 zostało rannych. Zaczęło się polowanie na czarownice.

Tajne siły Gülena

Prezydentowi Erdoğanowi wystarczyło parę dni, by aresztować ponad 10 tys. osób. Masowo zatrzymywano sędziów, prokuratorów, duchownych, pracowników sektora publicznego, nauczycieli oraz dziennikarzy. Największych czystek dokonano jednak w szeregach armii. Stanowisk pozbawiono nie tylko 100 z 360 tureckich generałów, ale również tysiące oficerów i podoficerów. Turecka opinia publiczna coraz częściej przywoływała jedno nazwisko: Fethullah Gülen.

„W Turcji panuje dość powszechne przekonanie, że za puczem stoi organizacja stworzona przez Fethullaha Gülena. Na razie nie ma na to twardych dowodów, ale trudno ukryć, że dla Erdoğana taka narracja jest bardzo wygodna. Warto zwrócić uwagę, że listy zwolenników Gülena były dostępne już następnego dnia po zamachu stanu. Pojawiają się nawet teorie, że prezydent Turcji mógł świadomie dopuścić do rozwoju takiej sytuacji lub nawet za nią stać. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że rzeczywiście istniał pewien spisek ludzi związanych
z Gülenem. Być może to on był sprawcą, być może część wojskowych kierowała się wyłącznie ogólnymi wskazówkami”, tłumaczy dr Łukasz Fyderek, politolog z Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zaznacza przy tym, że absolwenci szkół Gülena od wielu lat tworzyli tajne kręgi osób, które występowały praktycznie w każdej sferze życia publicznego. Dotyczy to również armii, jednak ze względu na jej świecki charakter, güleniści maskowali swoje związki z religią. Nie uczestniczyli w modlitwach, nie chodzili do meczetów, nie przestrzegali zasad islamu. I awansowali. Jest to o tyle istotne, że zwolennicy Fethullaha Gülena do 2011 roku bezpośrednio wspierali Erdoğana i budowali siłę partii Sprawiedliwości i Rozwoju (tur. Adalet ve Kalkınma Partisi – AKP). Dopiero w chwili, w której drogi dwóch liderów się rozeszły, Erdoğan zaczął usuwać zwolenników Gülena ze struktur państwowych. Czystki te ominęły armię.

Według dr. Łukasza Fyderka, „wcześniejsze zamachy stanu były podejmowane przez oficerów o głębokich przekonaniach kemalistycznych, według których Turcja ma pozostać państwem świeckim. Teraz mamy sytuację, w której armia od lat jest poddawana systematycznej wymianie kadry. Część elit świeckich została z armii usunięta. Zastąpili ją oficerowie z ruchu Gülena, którzy z jednej strony byli w kontrze do młodszych, jawnie religijnych oficerów z AKP, z drugiej strony występowali przeciwko generacji starszych oficerów sekularystycznych”. To przez te podziały nie powiódł się zamach stanu. Wewnętrzne podziały polityczne sprawiły, że Gülen nie uzyskał poparcia całej armii oraz opozycji.

Mimo że w rzeczywistości za puczem mogli stać ludzie bardzo mocno związani z islamem, odbił się on na przeciwnikach politycznych prezydenta Erdoğana. Wśród nich znalazł się Ahmet Dursun, student akademii wojskowej w Stambule, jak sam mówi, tureckiego odpowiednika West Point. Po nieudanym zamachu stanu został wyrzucony ze swojej uczelni pod zarzutami przynależności do grupy antyrządowej. „Jestem patriotą, ale jednocześnie liberałem. Teraz przyszłość Turcji rysuje się w zdecydowanie bardziej konserwatywnych barwach. Ludzie podzielający moje poglądy boją się o nich mówić głośno, ja również czuję strach. Ale wiem jedno, to wszystko było zaplanowane przez człowieka, który chce umocnić swoją pozycję”. Ahmet Dursun każe zwrócić uwagę na rozwój sytuacji. W ciągu kilkunastu dni zamknięto wiele wojskowych szkół, jednocześnie zdołano w ich miejsce powołać nowe. Ich uczniowie przechodzą przyspieszony trening w duchu AKP. W opinii młodych Turków prezydent Erdoğan systematycznie wyklucza przyszłą opozycję z życia publicznego. Ciężko im uwierzyć, że może robić to tak sprawnie bez wcześniejszego przygotowania.

Zwrot na wschód

Według danych Banku Światowego, Turcja jest 18. gospodarką świata. W 2015 roku jej PKB wynosiło 718 mld dolarów, co w regionie lokowało ją zaraz po Rosji. Dochody kraju w dużej mierze pochodzą z turystyki. Tylko w zeszłym roku sektor ten zarobił prawie 40 mld dolarów. W ciągu ostatnich 12 miesięcy sytuacja zaczęła się diametralnie zmieniać. Turystów odstraszyły coraz częstsze zamachy, wojna w Kurdystanie oraz uchodźcy stopniowo zalewający kraj. Wydawało się, że zestrzelenie rosyjskiego samolotu Su-24 przypieczętowało los tureckiej turystyki. W ramach odwetu prezydent Władimir Putin nie tylko zawiesił loty czarterowe z Rosji do Turcji, ale także wprowadził całkowity zakaz organizacji wycieczek przez rosyjskie biura podróży. Liczba turystów spadła o ponad 50%, tureckie kurorty opustoszały.

Małgorzata Kajzar, Polka mieszkająca w Turcji, zauważa, że brak turystów z Europy i Rosji otwarło Turcję na kraje Wschodu. Ma to związek nie tylko ze strachem Europejczyków przed kolejnymi zamachami, ale również z masowym napływem emigrantów.

„Mój znajomy, który pracuje w Hiltonie, stwierdził znaczny wzrost przyjezdnych z państw rejonu Zatoki Perskiej. Wszystko przygotowuje się pod nowych gości: wszędzie pojawiają się napisy w języku arabskim, karty menu po arabsku, prawie w każdym sklepie czy restauracji pracują osoby znające ten język. Do tego uchodźcy, którzy stanowią odrębną historię. Większość z nich próbuje dostać się do największych miast”.

Po zamachu stanu i pogorszeniu stosunków z Unią Europejską sytuacja w Turcji stała się jeszcze bardziej napięta… Do momentu, w którym prezydent Erdoğan nie wszedł w otwarty sojusz z Rosją. Pierwsze oznaki odwilży w relacjach turecko-rosyjskich pojawiły się już w maju, jednak po puczu proces ten znacznie przyspieszył. Jednocześnie Turcy z coraz większą rezerwą zaczęli podchodzić do krajów Zachodu.

Przyszłość należy do ludu

Podobno to rosyjskie służby ostrzegły prezydenta Erdoğana przed puczem i przesłały listę spiskowców. Prezydent Rosji jako jeden z pierwszych pogratulował Erdoğanowi nieudanego zamachu stanu. Faktem jest również, że tureckie władze domagają się od Stanów Zjednoczonych ekstradycji Fethullaha Gülena. Ze względu na stanowisko USA, które bez przedstawienia twardych dowodów nie wydalą duchownego, turecka opinia publiczna zaczyna wskazywać Amerykanów nie tylko jako wspierających pucz, ale również stojących za jego organizacją. W ten sposób koło wzajemnych oskarżeń się zamyka.

„Turcja posiada drugą co do wielkości armię NATO i przez cały czas usługiwała sojuszowi. Jego członkowie powinni traktować nas na równi i z szacunkiem”, mówi Ese, młody Turek mieszkający w Polsce, i całą winą obarcza FETO. Skrót ten oznacza Organizację Terrorystyczną Fethullaha i występuje oficjalnie w tureckich mediach.

„Mamy olbrzymi potencjał ekonomiczny, kulturowy, technologiczny. Turcja rozwija się bardzo dynamicznie i nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Jednocześnie nasze państwo zatruwają członkowie FETO. Władza robi wszystko, by oczyścić sądy, policję, media, banki, szkoły, uniwersytety i nie powinna mieć w tym skrupułów”. Ese nie ma żadnych wątpliwości, kto powinien ponieść karę.

Tłum w stambulskiej dzielnicy Yenikapı może liczyć od kilkuset tysięcy do nawet 3 mln osób. Zebrani ludzie na transparentach manifestują swoje poparcie dla Recepa Tayyipa Erdoğana. Widnieją na nich hasła, takie jak „Erdoğanie, jesteś darem Boga!” oraz „Każ nam zginąć, a zginiemy!”, które jeszcze kilka tygodni wcześniej można było usłyszeć wyłącznie z ust skrajnych konserwatystów. W dłoniach powiewają narodowe flagi. Kilka dni wcześniej pod niemal każdymi drzwiami leżały ulotki namawiające do uczestnictwa w wiecu poparcia, gdyż „Triumf należy do demokracji, place należą do ludu”. Ci, którzy nie zdołali tu dotrzeć, mogą wydarzenia obserwować na telebimach rozstawionych w całym kraju.

Na wiec zaproszono opozycjonistów. Przemawiali politycy Partii Ludowo-Republikańskiej, członkowie Partii Działania, ludzie ze świata filmu i sportu. Zaproszenie nie dotarło do Ludowej Partii Demokratycznej (tur. Halkların Demokratik Partisi – HDP), trzeciej siły w tureckim parlamencie. HDP wspiera sekularyzm i tureckich Kurdów.

Ludzie skandują, domagają się kary śmierci. Prezydent Erdoğan obiecuje, że jeżeli lud tak zechce, egzekucje zostaną przywrócone. W końcu największe mocarstwa, w tym Chiny, Stany Zjednoczone czy Japonia, wydają takie wyroki do dziś. Unia Europejska kary śmierci zabroniła, a prezydent Ahmet Necdet Sezer w ramach starań o członkostwo we wspólnocie zniósł ją w 2004 roku, ale wszystko wskazuje na to, że to już historia. Prezydent Erdoğan częściowo zawiesił „Europejską konwencję praw człowieka”. Wtóruje mu premier Binali Yıldırım oraz szef sztabu generalnego Hulusi Akar. Wszystko w imię 239 męczenników, którzy polegli w noc puczu.

Tekina, Ahmeta i Esiego łączy narodowość oraz głębokie poczucie patriotyzmu. Każdy z nich postrzega Turcję jako swoją ojczyznę i każdy z nich martwi się o jej przyszłość. Jednocześnie ich lęki i wyobrażenia dotyczące najbliższych lat wzajemnie się wykluczają.

„Nie sądzę, by przynależność Turcji do NATO była jedyną słuszną drogą. Tylko pokojowe nastawienie do Rosji i krajów przyległych może uzdrowić sytuację”, uważa Tekin.

„To, co się dzieje w Turcji, bardzo mnie smuci, ale władza już teraz zaczęła czyścić cały brud. Przed nami silna, niepodległa Turcja”, przekonuje Esi.

„Gdybym miał wybrać, postawiłbym na NATO. Szanuję Putina, ale nie ufam mu”, twierdzi Ahmet.

Pewne jest, że losy ich ojczyzny w najbliższych latach ukształtuje nieudany zamach stanu oraz wynikające z niego decyzje prezydenta Erdoğana. Pewne jest również to, że przyszłość Turcji zależy od tego, czy obozom Tekina, Ahmeta oraz Esiego uda się znaleźć wspólny język i dojść do porozumienia.

Michał Zieliński

autor zdjęć: Marco Castro/UN





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO