W ciągu niespełna dwóch miesięcy namierzyli 11 łodzi, w których do Europy próbowało się przedostać około 300 nielegalnych imigrantów – fregata ORP „Gen. T. Kościuszko” zakończyła misję w natowskim zespole okrętów SNMG2.
Łódź wypatrzyli w środku nocy. Wystarczył rzut oka, by przekonać się, że jej pasażerowie balansują na krawędzi katastrofy. Chwilę później informacja o nich popłynęła do Grecji i Turcji. Świtało, kiedy statek greckiej straży przybrzeżnej zaczął przyjmować na pokład kolejnych nielegalnych imigrantów: pierwszego, drugiego, dziesiątego… W kilkumetrowym pontonie, pozbawionym jakichkolwiek świateł nawigacyjnych, płynęło w kierunku Lesbos 44 mieszkańców Bliskiego Wschodu. Wśród nich 13 kobiet i dwoje dzieci. Wszyscy trafili do obozu dla uchodźców, który powstał na wyspie. Stamtąd, na mocy międzynarodowych umów, mieli zostać deportowani do Turcji. Takich nocy, jak wspominają marynarze z ORP „Gen. T. Kościuszko”, było znacznie więcej. Fregata zakończyła właśnie dwumiesięczną misję na południu Europy. Dla polskiej marynarki jedną z najdelikatniejszych i najważniejszych w ostatnich latach.
Harmider na szesnastym
O tym, że Polska włączy się w rozwiązywanie kryzysu imigracyjnego na południu Europy, mówiło się od wielu miesięcy. W maju minister obrony Antoni Macierewicz, na spotkaniu ze swoim greckim odpowiednikiem Panosem Kammenosem, przyznał: „Jesteśmy absolutnie zdecydowani współdziałać z Grecją. Pomagać na tyle, na ile to możliwe w tej bardzo trudnej sytuacji”. Wówczas stało się jasne, że polska marynarka wojenna wyśle na Morze Egejskie jeden ze swoich najlepszych okrętów – fregatę rakietową ORP „Gen. T. Kościuszko”, wspomaganą przez śmigłowiec pokładowy SH-2G oraz pododdział morskich komandosów z Formozy. Polacy mieli dołączyć do SNMG2 (Standing NATO Maritime Group 2), czyli operującego w tamtym rejonie natowskiego zespołu dużych okrętów i wraz z nim przez dwa miesiące patrolować wody grecko-tureckiego pogranicza. To tamtędy dociera do Europy fala imigrantów. „Nie idziemy tam, by zawracać ich łodzie. Mamy prowadzić obserwację, a zdobyte wiadomości przekazywać greckiej i tureckiej straży przybrzeżnej oraz Frontexowi, czyli unijnej policji. Jeśli życie imigrantów będzie w niebezpieczeństwie, pospieszymy z pomocą”, zapewniał kmdr por. Maciej Matuszewski, dowódca ORP „Gen. T. Kościuszko”.
Przygotowania do misji ruszyły jeszcze w marcu, krótko po tym, jak fregata wróciła z manewrów „Cold Response” na północy Norwegii. „Okręt stanął w stoczni, gdzie zostały przeprowadzone drobne naprawy i przeglądy. Jednocześnie marynarze z naszej załogi przechodzili niezbędne badania oraz szczepienia”, opowiadał kmdr por. Matuszewski. Do misji sposobili się też lotnicy. „Ćwiczyliśmy na przykład strzelanie z karabinu pokładowego, zarówno na lądowym poligonie w Nadarzycach, jak i nad morzem”, tłumaczył por. Krzysztof Rak, nawigator SH-2G.
Polscy marynarze na misje w południowej części Europy wyruszali już wcześniej. Wystarczy wspomnieć, że w natowskim zespole dużych okrętów dwukrotnie służyła inna fregata – ORP „Gen. K. Pułaski”. Wraz ze śmigłowcem pokładowym brała ona udział w operacji „Active Endeavour”, mającej zapobiec przemytowi ludzi i broni. „Wśród naszej załogi są marynarze, którzy byli wówczas na pokładzie »Pułaskiego«. Możemy skorzystać z ich doświadczeń”, podkreślał dowódca „Kościuszki”. I dodawał, że Morze Śródziemne czy Egejskie to rejon specyficzny. „Przykładem niech będzie łączność. W naszej części świata panuje dyscyplina, kanał 16. jest wykorzystywany wyłącznie wtedy, gdy jednostka potrzebuje pomocy. Tymczasem po przekroczeniu Gibraltaru w eterze zwykle rozpoczyna się nieprawdopodobny harmider. I trzeba sobie jakoś z tym radzić”, zaznaczał kmdr por. Matuszewski. Do tego dochodzą jeszcze nawigacja wśród należących do Grecji niezliczonych wysp i wysepek, zróżnicowane podejścia do portów, tłok panujący w cieśninie Bosfor. Niby wszystko wiadomo, a jednak… Ta misja miała być wyjątkowa.
ORP „Gen. T. Kościuszko” opuścił Gdynię pod koniec czerwca. 5 lipca oficjalnie dołączył do SNMG2. „Misja została podzielona na dwie części. Pierwsza z nich wiązała się z przejściem na Morze Czarne i udziałem w dwóch dużych ćwiczeniach”, wyjaśnia kmdr por. Matuszewski.
Na dzień dobry Polacy dołączyli do manewrów „Sea Shield ’16”, w których były reprezentowane siły morskie Rumunii, Bułgarii, Turcji i Kanady. Fregata i śmigłowiec wykonywały zadania zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Innymi słowy: toczyły symulowaną walkę z okrętem podwodnym. „Naszym przeciwnikiem była turecka jednostka typu 209”, wspomina kpt. mar. Piotr Jaszczura, który na pokładzie „Kościuszki” odpowiada za tego rodzaju działania. Większości załogi manewry przyniosły całkiem nowe doświadczenia. „Morze Czarne ma inną hydrologię niż Bałtyk, w dodatku głębokości są tutaj nieporównywalnie większe. Z reguły wynoszą one po kilkaset metrów”, informuje kpt. mar. Jaszczura. Polskim marynarzom i lotnikom kilkakrotnie udało się w stosunkowo krótkim czasie namierzyć turecki okręt. Po wykryciu nieprzyjaciela mieli okazję przećwiczyć atak torpedowy. „Pod względem skuteczności byliśmy wyróżniającą się jednostką”, przyznaje kpt. mar. Jaszczura.
Tymczasem SH-2G współpracował nie tylko z macierzystym okrętem. Zadania ZOP załoga wykonywała też z fregatami HMCS „Charlottetown” z Kanady oraz ROS „Regina Maria” z Rumunii, prowadziła też rozpoznanie wskazanego akwenu razem z rumuńskim śmigłowcem Puma. Ważnym elementem ćwiczeń były starty i lądowania z obcych pokładów. W trakcie dwumiesięcznej misji polski śmigłowiec zameldował się choćby na niemieckiej fregacie FGS „Karlsruhe” i hiszpańskiej EPS „Mendes Nunes”. „Takie operacje często różnią się trochę od tych, które wykonujemy na co dzień”, przyznaje por. Rak. „Na »Reginie Marii« na przykład do lądowiska podchodzi się od strony rufy, podczas gdy do naszej fregaty zbliżamy się od burty”.
„Sea Shield” upłynęły pod znakiem pięciu dni intensywnych ćwiczeń. Potem krótka przerwa w porcie Konstanca i znów w morze – tym razem na manewry „Sea Breeze ’16”. „To historyczne wydarzenie”, podkreślał kmdr Andrew Hingston, dowódca grupy zadaniowej zespołu SNMG2. Okręty NATO działały bowiem burta w burtę z jednostkami ukraińskimi. W dodatku do współpracy doszło w miejscu, które po rosyjskiej aneksji Krymu urosło do rangi jednego z najbardziej zapalnych punktów świata. „Rosjanie obserwowali nas bardzo pilnie, ale unikali prowokacji”, wspomina kmdr por. Matuszewski. Sojusznicze manewry stanowiły jednak zaledwie przygrywkę do najważniejszej części misji.
Rejs w ciemnościach
Sześć mil morskich. Taki dystans dzieli wybrzeże Turcji od północnych krańców wyspy Lesbos. Europejskich przywódców ten ciasny przesmyk od długich miesięcy przyprawia o ból głowy, podczas gdy w nielegalnych imigrantach wywołuje nadzieję: raj, o którym marzą, wydaje się przecież na wyciągnięcie ręki. Nadzieja szybko jednak może się przerodzić w rozpacz.
„Imigranci na morze wyruszają w łodziach, którymi można by wyprawić się co najwyżej na jezioro, by powędkować. W dodatku jednostki te są skrajnie przepełnione”, podkreśla kmdr por. Matuszewski. „W czasie misji zdarzyło nam się namierzyć łódź, na której było miejsce dla kilku osób, a podróżowało nią ponad 60 pasażerów”. Jakby tego było mało, imigranci najczęściej starają się dostać do Grecji pod osłoną ciemności. Aby zrobić to niepostrzeżenie, nie używają żadnych świateł. „Patrolując tamten rejon, zwykle musieliśmy korzystać z urządzeń termowizyjnych i noktowizorów”, wspomina kmdr ppor. Robert Legiędź, oficer operacyjny na pokładzie ORP „Gen. T. Kościuszko”. Sprawę dodatkowo komplikował zakaz używania śmigłowca, i to bez względu na porę dnia. „Akwen, na którym wykonywaliśmy zadania, to terytorium sporne między Grecją a Turcją. Trzeba się po nim poruszać z naprawdę dużym wyczuciem”, podkreśla kmdr ppor. Legiędź.
Wokół Lesbos działało sporo jednostek straży przybrzeżnej oraz niewielkich okrętów należących do marynarek wojennych obydwu państw. Mimo to łodzie z imigrantami zwykle wykrywał właśnie ORP „Gen. T. Kościuszko”. Marynarze szacują, że było tak nawet w 80% przypadków. „To kwestia sprzętu, wyszkolenia załogi, zdolności do ciągłego prowadzenia obserwacji”, wylicza kmdr ppor. Legiędź. Fregata nie zbliżała się do obserwowanych łodzi, lecz naprowadzała na nie Greków, Turków czy Frontex. „Potem dowiadywaliśmy się, że w trakcie zatrzymań imigranci zachowywali się spokojnie. Byli zrezygnowani, pogodzeni z losem”, opowiada kmdr por. Matuszewski.
Na misji jednak nie wszystko przebiega według utartego schematu. „Zdarzyło się, że jeden z przeprawiających się do Grecji mężczyzn na widok jednostki straży przybrzeżnej wyskoczył do wody. Akcja poszukiwawcza, w której braliśmy udział, trwała całą noc. Na szczęście udało się uratować temu człowiekowi życie”, wspomina kmdr por. Matuszewski. Do poważniejszych incydentów nie doszło, choć – jak przyznają sami marynarze – kiedy się działa w miejscach trawionych przez kryzys, a wojny toczą się dosłownie za rogiem, należy być przygotowanym właściwie na wszystko. I dlatego na pokładzie jest oddział komandosów. To właśnie oni mieli zapewnić dodatkową ochronę okrętu.
W sumie podczas misji ORP „Gen. T. Kościuszko” wykrył 11 jednostek, w których znajdowało się około 300 nielegalnych imigrantów. Okręt przebył dystans 12,5 tys. mil morskich. Śmigłowiec spędził w powietrzu blisko sto godzin. Wykonał 134 operacje startów i lądowań na pokładach okrętów. „Zdobyliśmy mnóstwo cennych doświadczeń”, podkreśla kmdr por. Matuszewski i dodaje, że dotyczy to nie tylko działań na morzu. Misja bowiem miała też ważny wymiar dyplomatyczny.
„Odwiedziliśmy osiem portów, m.in. w Hiszpanii, we Włoszech, w Grecji czy Turcji. Braliśmy udział w przyjęciach dyplomatycznych organizowanych wspólnie z polskimi ambasadami. Na Malcie załoga oddała też hołd marynarzom z ORP »Kujawiak«, którzy w czasie II wojny światowej polegli w okolicach tej wyspy”, wylicza kmdr por. Matuszewski.
O polskich marynarzach stało się głośno, kiedy zaproponowali pomoc ofiarom katastrofy kolejowej na południu Włoch. W zderzeniu dwóch pociągów nieopodal Bari zginęło prawie 30 osób, kilkadziesiąt kolejnych zostało rannych. Polacy zaoferowali, że oddadzą na rzecz poszkodowanych krew. Ostatecznie Włosi z tego nie skorzystali, ale i tak gest marynarzy doceniły tamtejsze media.
Czas na Iksa
Nabrzeże portu wojennego w Gdyni zaludniało się od wczesnego rana. Bliscy marynarzy pojawiali się z bukietami kwiatów, biało-czerwonymi chorągiewkami, spora część była wyposażona w aparaty fotograficzne. Kilkuletni Miłosz Skolimowski przyniósł kartkę papieru, na której jeszcze w domu wyrysował czerwone serce i napisał: „Witaj tato”. „Syna nie było przez dwa miesiące. I choć telefonował, to jednak nie to samo. Wszyscy jesteśmy już bardzo stęsknieni. A najgorsze są ostatnie chwile oczekiwania”, mówiła babcia chłopca. W główkach portu okręt pojawił się po dziewiątej rano. Przy dźwiękach orkiestry przybił do nabrzeża, po czym na pokład weszli inspektor marynarki wojennej i dowódca 3 Flotylli. Od dowódcy fregaty przyjęli meldunek o wykonaniu zadania. Był 16 września 2016 roku. Misja ORP „Gen. T. Kościuszko” na południu Europy dobiegła końca.
„Cieszę się, że okręt wyszedł, bez najmniejszej usterki wykonał wszystkie zadania i szczęśliwie wrócił do macierzystego portu. Zyskał wysokie oceny i uznanie naszych partnerów. Misję uważam za udaną”, podkreśla kadm. Mirosław Mordel, inspektor marynarki wojennej w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. „Niewykluczone, że nasze fregaty będą jeszcze wykonywały zadania na południu Europy”, dodaje. Wcześniej jednak wybierze się tam okręt dowodzenia ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”. 1 stycznia przyszłego roku stanie on na czele Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO numer 2. „Przygotowania do misji przebiegają zgodnie z planem”, zapewnia kontradmirał Mordel.
autor zdjęć: Marta Cutajar