Co siódmy z zarejestrowanych kandydatów ma szansę zostać oficerem obrony terytorialnej.
Nabór ruszył wiosną. Do 30 czerwca w internetowej bazie Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu zarejestrowało się 894 kandydatów. Nie wszyscy zdecydowali się zrobić kolejny krok, czyli złożyć wniosek do dyrektora Departamentu Kadr Ministerstwa Obrony Narodowej (za pośrednictwem właściwego wojskowego komendanta uzupełnień) o przyjęcie do studium oficerskiego na rzecz wojsk obrony terytorialnej (OT). Do resortu wpłynęło 775 takich pism. Ci, którzy pozytywnie przeszli badania lekarskie i psychologiczne, mogli na początku września przystąpić do egzaminu. W tej grupie znaleźli się Olga i Łukasz, oboje po Akademii Wychowania Fizycznego, oboje wysportowani i zdeterminowani, aby włożyć mundur podporucznika. Przyjechali na egzamin razem, bo prywatnie są parą.
„Cieszy nas duże zainteresowanie, bo spośród tak wielu kandydatów wybierzemy najlepszych”, mówi mjr Piotr Szczepański z Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych (WSOWL) we Wrocławiu i opisuje warunki, jakie muszą spełnić przyszli oficerowie wojsk obrony terytorialnej: muszą mieć tytuł magistra, polskie obywatelstwo, dobry stan zdrowia i nie mogą być karani. Jeśli spełnią te wymogi, czekają ich test z wiedzy obywatelskiej, sprawdzian z języka angielskiego oraz egzamin sprawnościowy, a na koniec – rozmowa kwalifikacyjna.
Pod koniec sierpnia długa lista kandydatów stopniała. Do egzaminu w WSOWL we Wrocławiu przystąpiło 375 osób. 31 sierpnia o 20 miejsc w studium rywalizowało 68 podoficerów służby czynnej, a przez kolejne cztery dni o 130 miejsc walczyli cywile.
Każdy ranek rozpoczynał się od rejestracji kandydatów i ich ostatecznej weryfikacji. Niektórzy dołączali brakujące do dokumentów dyplomy ukończenia studiów, inni – zaświadczenia o niekaralności. Kolejny etap to test z wiedzy obywatelskiej. „Ten sprawdzian nie dyskwalifikuje kandydata, ale pozwala zdobyć dodatkowe punkty”, tłumaczy ppłk Krzysztof Grabowski, przewodniczący uczelnianej komisji rekrutacyjnej. Przez 30 minut trzeba było odpowiedzieć na kilkadziesiąt pytań. Kto jest autorem polskiego hymnu? Kim był Józef Piłsudski? Jaki kaliber broni ma kbk AK? Anna oceniła je jako łatwe. Trudniej było na egzaminie z języka angielskiego. Ppłk Marek Bodziany, przewodniczący jednego z zespołów przeprowadzających rozmowy kwalifikacyjne, przyznaje, że prawidłowe odpowiedzi na sto pytań na poziomie podstawowym mogły dać kandydatowi sto punktów, tymczasem najlepszy wynik to 89.
Ostra selekcja
Po części teoretycznej – czas na sprawdzenie kondycji. Ten egzamin odbywa się więc w strojach sportowych. Mężczyźni muszą pokonać dystans 1000 m (w czasie minimum 3 min 40 s), co najmniej sześć razy podciągnąć się na drążku, zaliczyć bieg wahadłowy 10x10 m w czasie nie dłuższym niż 30,6 s oraz przepłynąć przez minutę 50 m. Panie musiały przebiec 800 m (3 min 50 s), pokonać bieg wahadłowy po kopercie (28 s), zwis na drążku (10 s) oraz 50 m na basenie (75 s). „Niespełnienie minimalnych wymogów, choćby w jednej konkurencji, wyklucza kandydata”, tłumaczy zasady egzaminu mjr Szczepański.
W szkolnej hali sportowej trwa egzamin z podciągania na drążku i biegu wahadłowego. Sito selekcji jest bardzo gęste, a egzaminatorzy bezlitośni. Do drążka podchodzą kolejni kandydaci. „Nie dotykaj nogami ziemi”, w czasie odliczania podciągnięć ostrzega płk Mirosław Doliński, kierownik Zakładu Wychowania Fizycznego i Sportu. Wyniki zapisuje na karcie egzaminacyjnej; 15, 5, 12, 21, 19 podciągnięć. Po dwóch dniach egzaminów pułkownik ocenia, że poziom jest zróżnicowany, a niektórzy odpadali z drążka nawet po jednym podciągnięciu. To ci, którzy przyjechali na rekonesans, żeby wrócić tu za rok. „Kandydaci na oficerów muszą być sprawni fizycznie, bo czeka ich intensywny 12-miesięczny kurs”, podkreśla płk Doliński. „Jak bez kondycji poradzą sobie na trwających cały dzień zajęciach z taktyki, gdy trzeba biegać i czołgać się z całym oprzyrządowaniem?”, pyta. Po 12 miesiącach zostaną dowódcami plutonów i muszą być przykładem dla swoich podwładnych.
Drugą stronę sali gimnastycznej zajęły dziewczyny. „Trzymaj!”, krzyczy egzaminator konkurencji zwis na drążku. Mija 20, 30, 35 sekund. Dziewczyna zeskakuje. Podchodzi kolejna. Mijają zaledwie dwie sekundy, gdy daje za wygraną. „Jest pani nieprzygotowana, trzeba pokonać opór masy ciała. Przykro mi”, żegna kandydatkę. Jedna z kolejnych konkurencji rozgrywa się na odległym o kilkaset metrów stadionie. Tam czeka już egzaminator ze stoperem. „Biegnij, dasz radę!”, cały czas powtarzała sobie Olga, gdy po pierwszym okrążeniu stadionu poczuła, że słabnie. „Osiemset metrów to trudny dystans, ale się udało”, tłumaczy. Łukasz żałował, że wśród kolegów, z którymi biegł na tysiąc metrów, nie było lidera, który „pociągnąłby” grupę, a jego zmobilizował do większego wysiłku. Wtedy pewnie udałoby mu się osiągnąć lepszy wynik.
Na koniec przewidziano egzamin z pływania. Przed budynkiem, w którym mieści się basen, stoi kilku młodych mężczyzn. Z ich twarzy można wyczytać, że nie są zadowoleni z egzaminu. Krzysztof nie ukrywa rozgoryczenia. Okazał się o dwie sekundy za wolny w pływaniu, bo 50 m pokonał w 62 s. „Odpadłem i nie ma znaczenia, że umiem rysować mapy czy poruszać się w terenie”, mówi rozżalony. Jest znacznie starszy od większości kandydatów. „Trudno mi się z nimi dziś porównywać”, mówi i po chwili dodaje: „Piętnaście lat temu w biegu na 3 tys. m osiągałem czas poniżej 12 min”. Kandydatów, którym niewiele zabrakło do spełnienia minimalnych wymagań, ppłk Bodziany zachęca, by wrócili w przyszłym roku.
Rozmowa z komisją
Jest późne popołudnie, gdy do budynku, gdzie będą prowadzone rozmowy kwalifikacyjne, wchodzą kolejne grupy kandydatów. Zamienili stroje sportowe na garnitury, garsonki lub dżinsy. Do ostatniego etapu dotrwali tylko ci, którzy zdali test z angielskiego i osiągnęli wymagane minimum w konkurencjach sportowych. Na schodach mijamy dużą grupę mężczyzn. Opuszczają budynek. To ci, którzy odpadli. Z 30-osobowego zespołu, do którego rano zostali przydzieleni Olga i Łukasz, do rozmowy z komisją zakwalifikowało się siedmioro kandydatów. Ppłk Krzysztof Grabowski wywołuje kolejnych z listy i zaprasza ich na rozmowę. Każdemu uważnie się przygląda, zwraca uwagę zarówno na predyspozycje, jak i motywacje. Zauważył, że sporo osób działa w organizacjach proobronnych.
Olga mogła podjąć pracę jako nauczycielka wychowania fizycznego, ale nie pociągała jej perspektywa zajęć w szkole. Gdy poszła na rozmowę w sprawie zatrudnienia do prywatnej firmy produkującej drukarki, właściciel zapytał, czy nie zamierza w najbliższym czasie zajść w ciążę. Teraz takie pytania nie padły. Komisja chciała wiedzieć, dlaczego Olga chce zostać żołnierzem. „Studiowałam bezpieczeństwo narodowe w Akademii Obrony Narodowej, zaliczyłam także turnus służby przygotowawczej. Teraz chcę wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce”, opowiada. Zdobyła 237 punktów. Została przyjęta. Łukasz jest mniej spięty niż podczas egzaminu z wychowania fizycznego. Z testu z języka angielskiego został zwolniony, bo ma certyfikat STANAG (natowskie świadectwo umiejętności językowych). Dobrze poradził sobie też z testem z wiedzy obywatelskiej. Chętnie mówi o sobie, choć w słowach jest dość oszczędny. „Dobraliśmy się na zasadzie przeciwieństw”, śmieje się rozgadana Olga. „Chcę się sprawdzić”, po chwili Łukasz odpowiada na pytanie, dlaczego postanowił zostać oficerem OT. Pochodzi z wojskowej rodziny, a teren wrocławskiej szkoły pamięta z zabaw w dzieciństwie – czasami zabierał go tam ojciec.
Ppłk Marek Bodziany dobrze ocenia kandydatów na podporuczników obrony terytorialnej. Twierdzi, że są świadomi różnic między wojskami operacyjnymi i OT. Dlaczego się zgłosili? Jednych motywuje fakt, że po kursie mają zagwarantowaną służbę w regionie swojego zamieszkania, inni widzą szanse rozwoju zawodowego, z kolei niektórzy dostrzegają zagrożenia płynące zza wschodniej granicy. „Zauważam, że coraz więcej młodych ludzi identyfikuje się z Polską i przywiązuje dużą wagę do tożsamości narodowej”, mówi ppłk Bodziany. O patriotyzmie oraz o przywiązaniu do tradycji i kultury swego kraju jako motywacji, aby zostać żołnierzem, opowiada też Marcin, jeden z kandydatów. Zapewnia, że nie kierowały nim względy finansowe. Przystąpił do egzaminu, bo postanowił zamienić dobrze prosperującą firmę handlową na służbę w wojsku. Próbował dostać się do Formozy, ale nie przeszedł selekcji. Z egzaminów we Wrocławiu jest jednak zadowolony, bo dostał 40 punktów za rozmowę kwalifikacyjną. To sporo, bo maksymalna ich liczba wynosi 50, a średnia – około 20. Tylko kandydaci, którzy należą do jakiejś organizacji proobronnej lub mieszkają na wschodzie kraju, w województwach, w których zlokalizowano pierwsze brygady OT, dostają dziesięć punktów więcej.
Na wschodniej granicy
Po egzaminie do studium oficerskiego na potrzeby wojsk OT przyjęto 92 osoby, w tym 26 kobiet, które od 3 października biorą udział w 12-miesięcznym szkoleniu. Pierwszy miesiąc tych zajęć to wojskowe abecadło, czyli regulaminy i musztra. Później dojdą zajęcia z taktyki, rozpoznania, topografii, łączności. Po roku ci młodzi ludzie staną się zalążkiem przyszłych kadr wojsk obrony terytorialnej: dostaną stopnień podporucznika i zostaną dowódcami plutonów. Czym będą się zajmować? Wśród zadań stawianych przed żołnierzami obrony terytorialnej są m.in.: prowadzenie działań militarnych we współdziałaniu z wojskami operacyjnymi (w razie wybuchu konfliktu), ochrona ludności przed skutkami klęsk żywiołowych, ochrona mienia, akcje poszukiwawcze oraz ratownicze.
„Od dawna wiedziałam, że chcę zostać oficerem, nawet wtedy, gdy rozpoczęłam studia na AWF-ie. Łukasz myślał podobnie. Jego ojciec, który jest wojskowym, utwierdzał nas w przekonaniu, że to godna praca i nie będziemy żałować takiego wyboru”, opowiada Olga. „Rzucą nas pewnie gdzieś na wschodnią granicę, abyśmy szkolili szeregowych z obrony terytorialnej”, przewiduje Łukasz.
autor zdjęć: Piotr Szczepański/WSOWL