Opozycja i Wiktor Janukowycz po trwających ponad dobę negocjacjach podpisali porozumienie. Ukraiński parlament przywrócił konstytucję z 2004 roku, ograniczając uprawnienia prezydenta. Kilka godzin wcześniej do dymisji podał się wiceszef Sztabu Generalnego Ukrainy Jurij Dumański. Nie chciał wciągać wojska w wojnę z cywilami.
Dymisja generała Jurija Dumańskiego, człowieka numer dwa w ukraińskiej armii, była drugą w ciągu ostatnich dni. W środę Janukowycz odwołał odrębnym dekretem ze stanowiska szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych generała Wołodymyra Zamanę. Nowym głównodowodzącym został admirał Jurija Iljina, dotychczasowy dowódca marynarki wojennej.
Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej, w rozmowie z portalem polska-zbrojna.pl nie miał wątpliwości, że roszady te były przymiarką do wyprowadzenia przez Janukowycza wojska na ulice ukraińskich miast. – Te wszystkie ruchy pokazują, że władza zastanawia się nad rozwiązaniem siłowym – mówił Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej.
W piątek rano okazało się, że Janukowycz chciał użyć ukraińskiej armii przeciwko cywilom. Potwierdził to generał Jurij Dumański, zastępca szefa Sztabu Generalnego Ukrainy. W rozmowie z portalem Ib.ua generał powiedział wprost, że na Ukrainie ma miejsce włączanie wojska w konflikt z cywilami. – Na to nie można pozwolić. To moje stanowisko jako obywatela, oficera, przełożonego, który odpowiada za swoich podwładnych. I dlatego złożyłem rezygnację – powiedział portalowi Ib.ua. generał Dumański.
Słowa generała, nie wprost, potwierdził Radosław Sikorski, polski minister spraw zagranicznych, który razem z przedstawicielami dyplomacji Francji i Niemiec przebywa w Kijowie. Wychodząc ze spotkania z opozycją, szef polskiego MSZ powiedział: – Albo poprzecie porozumienie, albo będziecie mieli stan wojenny, armię – wszyscy będziecie martwi.
W piątek po południu opozycja i Janukowycz zaakceptowali treść porozumienia. Nie przystało na nie tylko najbardziej radykalne ugrupowanie protestujących z Majdanu – Prawy Sektor, który zapowiedział, że nie opuści barykad. Jednym z punktów podpisanego porozumienia było przywrócenie konstytucji z 2004 roku, która ograniczała władzę prezydenta. Ten postulat został spełniony jeszcze w piątek. Na Ukrainie ma powstać rząd jedności narodowej, mają się też odbyć przedterminowe wybory prezydenckie.
Czy to oznacza, że groźba użycia wojska przez Janukowycza się oddaliła? Zdaniem Krzysztofa Liska, eurodeputowanego i członka delegacji UE–Ukraina, prezydent Ukrainy nie miał posłuchu w wojsku. – Przypomina to sytuację z Pomarańczowej Rewolucji. Kuczma ustąpił, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie ma poparcia w armii. To samo spotkało Janukowycza – ocenia Krzysztof Lisek.
Bardziej sceptyczny jest Tadeusz Iwiński, poseł SLD i członek sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. – To jest kruche porozumienie. Podpisane między przedstawicielami Brukseli, Janukowyczem a opozycją. Polityka Kijowa opiera się jednak na trójkącie – Bruksela, Waszyngton i Rosja. I te dwa ostatnie wierzchołki dla Janukowycza są najważniejsze – podkreśla Iwiński.
Protesty na Ukrainie trwają od jesieni 2013 roku. Wtedy Wiktor Janukowycz, wbrew wcześniejszym deklaracjom, nie podpisał umowy stowarzyszającej z Unią Europejską. Na ulice Kijowa wyszło tysiące mieszkańców. Protesty szybko rozlały się na inne miasta. Kilka dni temu Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała, że przygotowuje ogólnokrajową operację antyterrorystyczną. Umożliwiała ona użycie wojska do stłamszenia protestów. W czwartek rano do zgromadzonych na Majdanie w Kijowie ogień otworzyli snajperzy i specjalne oddziały milicji tzw. Berkutu. W starciach według różnych i wciąż niepotwierdzonych informacji zginęło od 70 do 100 osób, a ponad 1000 zostało rannych.
autor zdjęć: Ministerstwo Obrony Ukrainy
komentarze