Dlaczego „Batory” nazywany był „szczęśliwym statkiem”, a podróżujące nim dzieci chciały podjąć głodówkę? Czemu lekarz z pokładu „Piłsudskiego” nie był w stanie rozpoznać swojego kapitana, kiedy ten umierał? I co na polskich jednostkach robiło brytyjskie złoto? – wojenna historia transatlantyków pod biało-czerwoną banderą to temat na niejedną sensacyjną opowieść.
MS „Batory”
Powód wprowadzenia do służby statków, które utrzymywały regularne połączenia z miastami Ameryki Północnej, a potem również Południowej, na pierwszy rzut oka wydawać się może prozaiczny. Dwudziestolecie międzywojenne to czas wielkiej emigracji. Za ocean wyjechało z Polski w sumie 2,2 miliona osób. Fala emigrantów oznaczała krociowe zyski dla pośredników i armatorów. Tylko w latach 1919–1930 zarobili oni na mieszkańcach Rzeczypospolitej 60 milionów dolarów. Polska zapragnęła uszczknąć z tego tortu coś dla siebie. Liczyła też, że ochroni swoich obywateli przed oszustami, których łupem często padali. Słowem, że ruch emigracyjny na naszych ziemiach nieco ucywilizuje i jednocześnie da ludziom sygnał: „państwo zawsze pozostanie wam życzliwe, a jeśli zdecydujecie się na powrót, będzie czekało na was z otwartymi rękami”.
Artysta dobiera sztućce
Ale wprowadzeniu do służby transatlantyków przyświecał też inny cel. Miały one zaświadczać o morskich aspiracjach Polski i możliwościach nowo odrodzonego kraju. W 1930 roku powstało Polskie Transatlantyckie Towarzystwo Okrętowe. Początkowo korzystało z trzech statków. Były to kupione od Danii jednostki „Polonia”, „Pułaski” i „Kościuszko”. Wkrótce narodził się projekt, by zbudować dwie kolejne – z myślą już nie tylko o emigrantach, lecz także o turystach i podróżnych, którzy płyną do Ameryki w różnych interesach. Zlecenie otrzymała stocznia we włoskim Monfalcone.
– Inicjatorzy przedsięwzięcia chcieli, by „Piłsudski” i „Batory” stały się „pływającymi salonami”, by stanowiły wizytówkę Rzeczypospolitej. Uznali, że statki nie będą ociekać luksusem, ale zadziwią pasażerów funkcjonalnością, oczarują dobrą kuchnią i oryginalnym wystrojem – opowiada Grzegorz Rogowski, autor książki „Pod polską banderą przez Atlantyk”. – O ten ostatni miała zadbać specjalnie powołana podkomisja, złożona z artystów wywodzących się z Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Czuwali oni między innymi nad doborem mebli, wykładzin, ale też zastawy stołowej, sztućców czy kart menu – dodaje. Wodowanie pierwszego ze statków zyskało rangę tak wielką, że Polskie Radio przeprowadziło z uroczystości bezpośrednią transmisję.
Lata trzydzieste uchodzą dziś za złoty okres polskiej żeglugi transatlantyckiej. Pod ich koniec państwo dysponowało siedmioma statkami pasażerskimi, które były zdolne kursować przez ocean. Wkrótce ich załogi miały zostać wystawione na najcięższą próbę w życiu.
Brytyjskie złoto i bunt dzieci
Wybuch wojny zastał polskie transatlantyki za granicą. Niemal natychmiast stało się jasne, że wezmą udział w działaniach przeciwko Niemcom. – Zrodził się nawet projekt, by przekształcić „Piłsudskiego” w krążownik pomocniczy. Pomysł szybko jednak został zarzucony – zaznacza Rogowski. – Transatlantyki były duże, a zarazem stosunkowo szybkie. Z powodzeniem mogły uciekać niemieckim U-Bootom. Dlatego nadawały się na transportowce dla wojska – dodaje.
Statki zostały podporządkowane Brytyjczykom, przemalowane na szary kolor, uzbrojone w działa i karabiny maszynowe, po czym zaczęły przewozić żołnierzy, rannych, broń, zaopatrzenie. „Batory” na przykład przerzucał zza oceanu na Wyspy Brytyjskie oddziały wchodzące w skład 1 Kanadyjskiej Dywizji Piechoty, transportował też brytyjskich żołnierzy do Norwegii. „Kościuszko”, przemianowany na ORP „Gdynia”, przez pierwsze lata wojny stał w Davenport, gdzie służył jako kwatera dla żołnierzy i okręt do szkolenia kadr. Potem jednak wziął udział w lądowaniu aliantów na Sycylii. „Pułaski” po wybuchu wojny został internowany przez francuskie władze w Konakry w Gwinei. Zdołał stamtąd uciec (okoliczności tego epizodu były dramatyczne, bo wojsko pilnujące portu otworzyło ogień), a następnie transportował żołnierzy na wodach Oceanu Indyjskiego i brał udział w operacjach desantowych. – Przed wojną polskie transatlantyki były w stanie pomieścić po około 700 pasażerów. Po przystosowaniu na potrzeby armii brały na pokład nawet 2,5 tysiąca żołnierzy. Spali oni w ładowniach, garażach czy basenie – wyjaśnia Rogowski.
SS „Pułaski”
Tymczasem statki brały też udział w operacjach, które śmiało można określić mianem specjalnych. Największą sławę zyskał „Batory”. Wspólnie z „Sobieskim” wziął udział w konwoju, który przerzucał złoto z zagrożonej niemiecką inwazją Wielkiej Brytanii do Kanady. Kruszec był wart 40 milionów funtów i stanowił własność Bank of England. Prócz wypełnionych sztabami skrzyń, na „Batorego” załadowane zostały między innymi papiery wartościowe i skarby wywiezione z Wawelu. Najsłynniejszy polski transatlantyk brał też udział w ewakuacjach dzieci. Do Karaczi wywiózł przeszło tysiąc chłopców i dziewczynek, które dotarły na Bliski Wschód wraz z Armią Andersa. Najgłośniejszym echem odbiła się jednak historia 500 dzieci brytyjskich. Polski transatlantyk dostał zadanie przewiezienia ich do Kapsztadu, skąd innym statkiem miały dotrzeć do Australii. Rejs był wyjątkowo ciężki, ponieważ na pokładzie panowała ospa. Dzieci jednak do tego stopnia zżyły się z załogą, że w Afryce odmówiły zejścia z pokładu. Starsi zagrozili nawet podjęciem głodówki. Ostatecznie przedstawiciele brytyjskiej Admiralicji ugięli się i pozwolili dzieciom kontynuować rejs na pokładzie polskiego transatlantyku. – Podczas wojny „Batory” zaczął być nazywany „lucky ship”, czyli „szczęśliwym statkiem”. Wychodził cało z wszelkich opresji, realizował nawet najbardziej ryzykowne zadania, nie zginął też nikt z jego załogi – podkreśla Tomasz Miegoń, dyrektor Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.
Nie wszyscy jednak mieli tyle szczęścia. Już w listopadzie 1939 roku na dno w okolicach Wielkiej Brytanii poszedł „Piłsudski”. Do dziś nie jest do końca jasne, dlaczego tak się stało. Według różnych hipotez statek mógł wejść na minę, zostać trafiony torpedą wystrzeloną z niemieckiego okrętu podwodnego bądź paść ofiarą sabotażu. Katastrofy nie przeżył jego legendarny kapitan Mamert Stankiewicz. Do ostatniej chwili pozostawał na pokładzie „Piłsudskiego”, by sprawdzić, czy załoga bezpiecznie go opuściła. Wreszcie, aby się ratować, skoczył do wody. Z morza wyłowił go brytyjski okręt HMS „Valorous”. Ostatecznie jednak Stankiewicz zmarł na jego pokładzie na skutek hipotermii i ataku serca. W ciągu kilku godzin osiwiał tak, że w chwili śmierci nie poznał go nawet uratowany z katastrofy lekarz z „Piłsudskiego”.
Wiosną 1940 roku los „Piłsudskiego” podzielił „Chrobry”. 14 maja został zbombardowany przez niemieckie samoloty w okolicach Bodø, podczas transportowania brytyjskich wojsk do Norwegii. Zginęło kilkunastu członków załogi i liczni żołnierze. Statek płonął jeszcze przez kilkanaście godzin. Jego żywot skróciła torpeda zrzucona z alianckiego samolotu.
Bohaterowie drugiego planu
Po wojnie losy transatlantyków potoczyły się bardzo różnie. Na przykład wysłużony „Kościuszko” został sprzedany Anglikom i rychło trafił na złom. „Sobieski” przez kilka lat pływał jako statek pasażerski pod biało-czerwoną banderą, tyle że na trasie Genua–Nowy Jork. „Batory” służył w polskiej żegludze jeszcze w drugiej połowie lat 60. XX wieku. Potem został zastąpiony przez swego imiennika. Regularne rejsy przez Atlantyk Polacy zakończyli dopiero w 1988 roku.
Dziś pamiątki po transatlantykach oglądać można choćby w gdyńskim Muzeum Emigracji czy Muzeum Marynarki Wojennej. – Mamy fotografie i dokumenty. Ostatnio przywiozłem z Bolesławca stare zdjęcie „Sobieskiego” oraz pamiętniki jednego z członków załogi – wylicza dyrektor Miegoń. I dodaje: – Polskie jednostki cywilne zapisały w historii II wojny światowej wspaniałą kartę. Dotyczy to nie tylko transatlantyków, lecz też jednostek innego typu, które brały udział choćby w ewakuacji Dunkierki, a potem – niemal w ogóle do tego nieprzystosowane, mnóstwo ryzykując – wybierały się w rejsy przez ocean po amunicję, broń czy sprzęt wojskowy, bo taka była potrzeba. Wszystkie one w znaczący sposób przyczyniły się do zwycięstwa nad Niemcami – podsumowuje.
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze