Oddaleni od Ojczyzny i rodzinnego domu o ponad 8300 kilometrów, przeżywaliśmy Wigilię i świąteczne dni w scenerii afrykańskiego państwa. Namibia właśnie odzyskiwała niepodległość. W Polsce również rodziła się nowa historia. Nikt z nas nie przypuszczał, że wyjeżdżając w marcu 1989 roku z PRL-u, wrócimy w kwietniu 1990 roku do Rzeczypospolitej Polskiej.
Moje święta Bożego Narodzenia w 1989 roku były wyjątkowe. Nie tylko zresztą dla mnie, lecz także dla 353 żołnierzy Polskiego Kontyngentu Wojskowego i 20 obserwatorów ONZ w Namibii. Polacy wzięli wówczas udział w misji pokojowej w Namibii w ramach Grupy Przejściowej Pomocy ONZ (United Nations Transition Assistance Group – UNTAG), powołanej do nadzorowania początkowej fazy demokratyzacji nowo powstałego kraju.
Atmosferę nostalgii i rodzinnej tęsknoty pogłębiał namibijski klimat. Zamiast śniegu, mrozu i świerkowych lasów był podzwrotnikowy upał i busz. W Namibii, odwrotnie niż w Polsce, od listopada do marca trwa lato, a zamiast Wielkiej Niedźwiedzicy na niebie widać Krzyż Południa. Święta Bożego Narodzenia to czas, kiedy obcy sobie ludzie, reprezentujący nawet różne religie, pozdrawiają się i uśmiechają do siebie. W dniach poprzedzających Wigilię również w Namibii żołnierze różnych kontyngentów – Polacy, Czesi, Hiszpanie, Szwajcarzy, Australijczycy, Finowie, Brytyjczycy, Duńczycy, Kanadyjczycy, Kenijczycy i inni – pozdrawiali się z angielska: „Merry Christmas!”.
Polscy żołnierze stacjonujący w dwóch bazach – w stolicy Windhoek oraz w Grootfontein – starannie przygotowywali się do wieczerzy wigilijnej, pomimo trudnych, codziennych obowiązków misyjnych. Tradycji musiało się stać zadość. Kucharze wychodzili z siebie, aby zdobyć potrzebne wiktuały i przygotować tradycyjne potrawy. Nie było to łatwe, chociaż w magazynach było w bród żywności różnego rodzaju. Byliśmy przecież jednostką logistyczną. Nie brakowało zatem artykułów trudnych do zdobycia w tamtych latach w Polsce: pomarańczy, bananów, cytryn, fig i granatów. Ale to co innego. Dzięki takim kucharzom, jak podoficerowie Karbowy, Owczarek, Kurzela i Suduł, nie zabrakło przede wszystkim uszek i barszczu, różnych pierogów, śledzi, grochu z kapustą oraz ciast. Nie było jednak tradycyjnego polskiego karpia, zastąpiono go zatem rybami morskimi.
Busz zamiast świerków
Podczas kolacji wigilijnej łamano się opłatkiem przywiezionym z kraju, życząc sobie przede wszystkim szczęśliwego powrotu do Polski oraz szybkiego spotkania z rodzinami. Dużo radości towarzyszyło przystrajaniu drzewek ozdobami i lampkami. Nie przeszkadzał nawet fakt, że w pobliskim buszu nie uświadczyło się świerków i jodeł, z których powstawały w Polsce piękne, świąteczne choinki. Zamiast nich rosły potężne figowce i fikusy oraz różne rachityczne krzewy. Okazało się jednak, że na biurkach i stolikach w pomieszczeniach sypialnych, jak za pociągnięciem zaczarowanej różdżki, pojawiły się przywiezione z kraju sztuczne, małe choinki. Przy tak zaimprowizowanych i zorganizowanych chwilach wigilijnych śpiewano znane od dziecka kolędy. Przez całe święta puszczano kasety z nagraniami kolęd. Przy dźwiękach „Cichej nocy” czy „W żłobie leży” większość żołnierzy miała łzy w oczach. Nie kryli się z tym nawet weterani misyjni, którzy już dwa lub trzy razy służyli poza granicami kraju, np. w Syrii czy na wzgórzach Golan.
Trudniejsze przygotowania do Wigilii towarzyszyły polskim obserwatorom ONZ. Tych 20 oficerów rozrzucono w dwu- lub trzyosobowych zespołach po całej Namibii. Ci przebywający na północy na początku misji przeżyli atmosferę grozy i niebezpieczeństwo utraty życia. Miało to miejsce w kwietniu 1989 roku podczas tzw. dziewięciodniowej wojny pomiędzy siłami wyzwoleńczymi Namibii (SWAPO) a wojskami RPA. Obserwatorzy często gościli w naszych bazach, również w czasie świąt. Ci, co nie byli z nami podczas Wigilii, opowiadali, że po raz pierwszy w ich życiu wieczerza składała się z nadziewanego indyka, a zamiast pierogów były ryby morskie oraz kraby, krewetki i małże.
Ostatnia misja bez kapelana
Wspominałem już o klimacie tropikalnym. Przy temperaturze dochodzącej w dzień do 40 stopni Celsjusza w cieniu, a w nocy do 20, można było się cieszyć ze świątecznych dni. W drugi dzień Bożego Narodzenia wybraliśmy się więc z kolegami popływać w odkrytym basenie, było ponad 30 stopni w cieniu. Podobnie było w noc sylwestrową – o godzinie 24 przywitaliśmy Nowy Rok 1990 kąpielą w basenie.
Nie wszyscy żołnierze świętowali, np. kierowcy i żołnierze obsługi magazynów. Dla wielu z nich były to normalne dni robocze. Magazynierzy na przykład musieli wydawać i przyjmować towary. Codziennie w trasie było kilkadziesiąt samochodów ciężarowych, w tym starów i jelczy prowadzonych przez polskich kierowców. Dowoziły towar do innych kontyngentów wojskowych, odległych o kilkaset kilometrów.
Dużo szczęścia mieli jednak kierowcy, którzy w dni świąteczne dostarczali towar do kontyngentów w Katima Mulillo. Miejscowość ta – leżąca nad Zambezi, na samym końcu wysuniętego cypla graniczącego z Botswaną, Zambią i Angolą – była odwiedzana przez polskich żołnierzy z niezwykłą estymą i radością. Była tam misja katolicka dla dziewcząt, prowadzona przez polskie siostry zakonne. Żołnierze przyjeżdżający tam spotykali się z niezwykle serdecznym przyjęciem sióstr. Była to swoista oaza polskości w kraj, gdzie na co dzień posługiwano się dialektami murzyńskimi, a językami urzędowymi był angielski i afrikaans. Był też w Katima Mulilo kościół katolicki z irlandzkim księdzem. Dla polskich żołnierzy miało to ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę, że w naszym kontyngencie nie było kapelana. Była to chyba ostatnia polska misja wojskowa poza granicami kraju bez udziału kapelanów i psychologów.
Horrendalne trzy dolary
Jak już wspomniałem, tylko część żołnierzy pracowała w dni świąteczne. Pozostali wolne chwile wykorzystywali przede wszystkim na pisanie listów do rodzin oraz oglądanie polskich filmów na kasetach wideo. Dużym powodzeniem cieszyły się „C.K .Dezerterzy” i „Kogel mogel”. Poczta od najbliższych docierała z kraju raz w tygodniu. Zdarzały się jednak i opóźnienia. Pamiętam dobrze te chwile oczekiwania przed świętami na listy, w których były opłatki i życzenia. Widywałem także łzy zawodu u niektórych kolegów, bo listy nie dotarły na czas.
Niezwykłym przeżyciem była rozmowa z najbliższymi przez radiostację. Czekało się na nią w kolejce nieraz kilka tygodni, a ci, którzy mogli porozmawiać podczas świąt z żoną i dziećmi, byli szczęśliwcami. Te rozmowy utrudniał fakt, że każdorazowo na zakończenie swojej kwestii mówiło się: „Odbiór”. Dopiero po przerwie mogła mówić żona lub dzieci i znowu: „Odbiór”. Ten tryb rozmowy rodził komiczne sytuacje lub nieporozumienia. Pamiętam, jak kolega po takiej rozmowie musiał uspokajać żonę dzwoniąc z budki telefonicznej, bo kobieta zrozumiała, że miał wypadek i jest ranny. Rozmowa przez telefon z budki na ulicy kosztowała aż trzy dolary amerykańskie za minutę. W tamtych czasach był to wręcz horrendalny koszt i nie każdego było na to stać.
Mecze z potomkami Burów
Podczas świąt nie zabrakło także sportowych atrakcji. Królowała, jak zwykle, piłka nożna oraz siatkówka, tenis stołowy i brydż. Drużyna piłki nożnej mogła się pochwalić meczami rozgrywanymi z żołnierzami RPA. Jeden z kolegów uznał wtedy, że chyba jesteśmy pierwszymi Polakami, którzy grają w piłkę z Afrykanerami, potomkami Burów. Tym większa była radość, że w większości były to mecze zwycięskie.
Czas świąteczny i wolne dni sprzyjały wycieczkom turystycznym. Namibia odkrywała swoje tajemnice i atrakcje, tak przecież odmienne od polskich i europejskich. Niedaleko, bo tylko kilkanaście kilometrów od polskiej bazy w Grootfontein, znajdował się największy na świecie, leżący na powichrzeni i ważący ponad 50 ton meteoryt Hoba. Niezapomnianych wrażeń dostarczał pobyt w parku narodowym ETOSZA, gdzie na wolności można było spotkać prawie wszystkie afrykańskie zwierzęta. Z wypiekami na twarzy opowiadaliśmy sobie o tym, jak blisko przejeżdżaliśmy samochodem obok słonia czy lwa. A zebry, strusie, żyrafy i antylopy robiły wrażenie ze względu na różnorodność i masowe stada.
Dzisiaj, gdy oglądam w telewizji programy przyrodnicze, jak np. „Boso przez Świat” Cejrowskiego, opowiadam wnukom, że osobiście widziałem plemię Himba z charakterystycznymi umalowanymi na czerwono kobietami. Widziałem Buszmenów oraz rezerwat fok uchatek, około 30 tysięcy sztuk w jednym miejscu. A także Welwichę – długowieczną roślinę żyjącą na najstarszej w dziejach ziemi pustyni Namib. Niektóre jej egzemplarze mają około 2000 lat.
Płacz rodzin
Mimo upływu 26 lat od niezapomnianej Wigilii w Namibii i świąt pod Krzyżem Południa do dzisiaj są one dla mnie ważne również ze względu na pamięć o kolegach, którzy zginęli tam w wypadku drogowym 5 września 1989 roku. Siedząc przy wigilijnym stole zdawaliśmy sobie sprawę, że w dalekiej Ojczyźnie rodziny chorążych Ryszarda Zalewskiego, Władysława Wojciechowskiego i Jana Boleszczuka przeżywają żal po stracie mężów i ojców.
Nigdy nie zapomnę też przyjaciół z tamtego czasu, na których zawsze można było polegać w trudnych chwilach. Za to im teraz dziękuję. Przy wspólnym wigilijnym stole w dalekiej Namibii siedzieli obok mnie m.in.: ppłk Jan Kempara, ppłk Bogusław Ludwikowski, mjr Zdzisław Jamka, ppłk Jan Piątkowski, mjr Marek Rachwalik, mjr Jerzy Banach oraz chorążowie Ryszard Jaworski i Bronisław Bubiak.
Jeszcze jedna osobista refleksja. Łączy ona mnie i mojego syna Rafała, dziś podpułkownika Wojska Polskiego, weterana misji w Iraku i Afganistanie. Mimo że jego zmiany nie przypadały na czas świąt Bożego Narodzenia, lecz na Wielkanoc, to nasze wspomnienia noszą wspólne cechy: tęsknotę za bliskimi, poczucie samotności, niepokój o żonę i dzieci oraz długie oczekiwania i liczenie dni powrotu do domu. Jedna charakterystyczna rzecz odróżnia misje syna od mojej. U niego było to realne i codzienne zagrożenie życia i zdrowia, które wiązało się z udziałem w misjach o charakterze bojowym w krajach, gdzie trwała wojna.
Praca nadesłana na konkurs „Święta Bożego Narodzenia na służbie”.
autor zdjęć: chor. Marcin Szubert, Grzegorz Ciechanowski / skmponz.szczecin.pl/pkw-untag
komentarze