Marynarka państw alianckich w 1940 roku walczyła również z Wehrmachtem. Załoga niszczyciela „Van Galen” przed zatopieniem okrętu zabrała z niego karabiny maszynowe oraz amunicję i kontynuowała walkę na kontynencie – mówi marynista Andrzej Perepeczko, autor historycznego dzieła „Burza nad Atlantykiem”. Po 15 latach wznowiono je w nowej, uzupełnionej wersji.
Drugi tom „Burzy nad Atlantykiem” rozpoczyna opis ataku Rzeszy na kraje Beneluksu. Jak ocenia Pan przygotowanie ich marynarek do wojny? O ile Belgia nie miała praktycznie floty wojennej, o tyle Holandia dysponowała poważnymi siłami morskimi. Świadczą o tym jej straty w wojnie z Niemcami, między innymi czterech niszczycieli, siedmiu okrętów podwodnych i 12 kanonierek.
Andrzej Perepeczko: W 1940 roku Belgowie posiadali tylko kilka okrętów, które można by sklasyfikować jako bojowe: dwa rozbrojone torpedowce, okręt ochrony rybołówstwa i niedokończony patrolowiec. Holendrzy byli w lepszej sytuacji, mieli zarówno cięższe krążowniki, lżejsze niszczyciele, jak i flotę okrętów podwodnych. Ale w zestawieniu z Kriegsmarine nie robiło to wrażenia. Poza tym, trzon tej marynarki znajdował się wówczas w Indiach Holenderskich (obecnie Indonezja – przyp. red.) i nie było możliwości wykorzystania go w wojnie w Europie. Łakomym kąskiem dla Rzeszy były za to siły kontynentalne i dlatego od początku kampanii skupiono się na ich ewakuacji do Wielkiej Brytanii. W ten sposób uratowano m.in. dwa krążowniki, sześć torpedowców i siedem okrętów podwodnych po stronie Holandii oraz kilkaset barek, pogłębiarek i holowników po stronie Belgii.
Rola Wielkiej Brytanii nie ograniczyła się zresztą do przyjęcia tych jednostek. Brytyjczycy zakładali, że kraje Beneluksu mogą ulec Rzeszy i już w 1939 roku opracowali plan działania Royal Navy w takiej sytuacji. Zgodnie z nim stawiano zagrody minowe u wybrzeży holenderskich i blokowano tamtejsze porty. Brytyjskie okręty eskortowały także transport nad Tamizę zapasów złota Holandii i ewakuowały rodzinę królewską. Musimy jednak pamiętać, że główne działania toczyły się na lądzie i tam przewaga niemiecka była bezdyskusyjna. Warto jeszcze wspomnieć, że marynarze również walczyli z Wehrmachtem. W II tomie „Burzy…” podajemy przykład załogi niszczyciela „Van Galen”, która przed zatopieniem okrętu zabrała z niego karabiny maszynowe oraz amunicję i kontynuowała walkę na kontynencie.
O ile w przypadku Belgii i Holandii flota nie miała decydującego znaczenia, o tyle w kampanii francuskiej odegrała niemałą rolę, mimo iż jej działania bojowe były ograniczone. Na czym ta rola polegała?
Marynarka w walkach o Francję podjęła dwa ważne działania. Pierwsze to ewakuacja wojsk alianckich, w tym największa z plaż Dunkierki – bez ogromnego wysiłku Royal Navy i brytyjskiej floty cywilnej nie udałoby się przebazować stamtąd na „wyspę ostatniej nadziei” prawie 340 tys. żołnierzy. Alianci ponieśli wówczas poważne straty – podczas tej operacji zatonęło sześć niszczycieli, 19 zostało uszkodzonych, a niemal tysiąc jednostek niewojskowych poszło na dno. Druga sprawa to brytyjska walka o Marine Nationale, która mimo francuskich klęsk na lądzie pozostała niemal nietknięta. Jeszcze w trakcie kampanii jej dowódca, admirał Francis Darlan, zakazał swoim okrętom zawijania do portów brytyjskich. Z kolei Brytyjczycy uniemożliwiali francuskim jednostkom stacjonującym na Wyspach wyjście w morze. Chodziło o niedopuszczenie do przejęcia przez Rzeszę sił Marine Nationale, co poważnie zagroziłoby szlakom komunikacyjnym Wielkiej Brytanii. Początkowo ta rywalizacja toczyła się na poziomie dyplomatycznym, ale z czasem Winston Churchill postanowił siłowo zneutralizować flotę francuską. W związku z tym przeprowadzono operację „Catapult”, która zakończyła się między innymi zarekwirowaniem jednostek francuskich w brytyjskich portach i zagładą sił obecnych w Mers-el-Kébir (miasto w Algierii, wówczas francuskiej kolonii – przyp. red.).
Ewakuacja na „wyspę ostatniej nadziei” Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego dała szansę na dalszą walkę, ale mało brakowało, a ten ogromny wysiłek logistyczny spełzłby na niczym. 24 maja Niemcy zbliżyli się bowiem do Dunkierki na odległość 20 km i przygotowywali ostateczne natarcie. Niespodziewanie Hitler jednak wstrzymał je, ograniczając ofensywę niemiecką do nalotów Luftwaffe. Z czego mógł wynikać ten rozkaz, który spotkał się z protestem generalicji niemieckiej?
Do dziś ta decyzja Adolfa Hitlera budzi kontrowersje historyków. Część badaczy uważa, że führer chciał zawrzeć pokój z Wielką Brytanią i nie zamierzał zaogniać wzajemnych stosunków atakiem na Dunkierkę. III Rzesza zawarła przecież rozejm z Francją, na mocy którego jej północna część znalazła się pod okupacją, a na południu powstało marionetkowe państwo Vichy. Z drugiej strony, siły brytyjskie pozostające nad Sekwaną utrudniałyby, jeśli wręcz nie uniemożliwiałyby, francuską kapitulację. A Hitlerowi zależało na poróżnieniu sojuszników. Ostatecznie zresztą udało mu się to. Wystarczy wspomnieć wydarzenia z Mers-el-Kébir czy Dakaru, gdzie próba zajęcia przez Brytyjczyków i Wolną Francję bazy morskiej i lotniczej zakończyła się konfrontacją militarną z siłami Vichy. Prawdopodobna wydaje się także teoria, zgodnie z którą Hitler nie chciał przedłużać kampanii we Francji, aby przygotować się do desantu na Wyspy Brytyjskie. W związku z tym mógł pozwolić na ucieczkę Korpusu, ale możemy tak sobie spekulować w nieskończoność. Pełnej prawdy o tym rozkazie nie dowiemy się nigdy i do tego typu rozważań należy podchodzić z dystansem.
W trakcie wszystkich ewakuacji na przełomie maja i czerwca z Francji do Wielkiej Brytanii dostało się kilkaset tysięcy żołnierzy i cywili. Uratowano także setki jednostek, m.in. słynny pancernik „Richelieu”, ale sytuacja Wielkiej Brytanii wciąż pozostawała poważna. Tym bardziej, że wkrótce doszedł nowy teatr wojny morskiej – Morze Śródziemne.
Alianci byli wówczas w całkowitej defensywie – nie dość, że kraje Beneluksu i Francja uległy Rzeszy, to Niemcy zyskały w czerwcu 1940 roku silnego sojusznika w postaci Włoch. Benito Mussolini początkowo zachowywał neutralność, ale widząc niemiecki Blitzkrieg w kolejnych kampaniach uznał, że na dalszym zwlekaniu może tylko stracić. Wejście do wojny w sytuacji klęski francuskiej i, jak sądził, rychłej kapitulacji Wielkiej Brytanii, miało ułatwić Włochom zdobycie panowania na Morzu Śródziemnym. Duce traktował go jako wewnętrzny akwen Italii i często nazywał „mare nostrum” (nasze morze). Tymi słowami nawiązywał do czasów świetności Imperium Rzymskiego i uzasadniał swoje wielkomocarstwowe ambicje. Nie ograniczyły się one zresztą do słów i przystępując do wojny, Włochy dysponowały nowoczesną i rozbudowaną flotą, m.in. sześcioma pancernikami, niemal 60 niszczycielami i 120 okrętami podwodnymi.
Włoskim planom sprzyjało także zaangażowanie aliantów na innych wodach. W czerwcu ruszyła bowiem ofensywa U-bootów, które grupami atakowały alianckie konwoje na Atlantyku. Dochodziły do tego wyprawy rajderów – zamaskowanych statków handlowych, które polowały na inne handlowce, głównie brytyjskie. Ich aktywność paraliżowała szlaki komunikacyjne sprzymierzonych i wymuszała użycie okrętów wojennych, mających je odszukać i zlikwidować. Poza tym, Włosi posiadali bazy lotnicze w zasięgu niemal każdego rejonu operacyjnego na Morzu Śródziemnym i do ewentualnych bitew mogły zawsze włączyć się samoloty. Sytuacja wyjściowa Italii była bardzo dobra, ale nie gwarantowała natychmiastowego zwycięstwa. Mimo obecności na wielu akwenach, alianci wciąż posiadali w śródziemnomorskich bazach poważne siły, a połączenia morza z oceanami – Gibraltar i Kanał Sueski – znajdowały się w rękach brytyjskich. Gra toczyła się więc o dużą stawkę.
Uwagę podczas lektury II tomu „Burzy…” zwraca pewien paradoks: choć Wielka Brytania miała silniejszą marynarkę wojenną od Niemiec, przez cały 1940 rok przegrywała kampanię morską. Dlaczego?
Niemcy już w momencie rozpoczęcia konfliktu dysponowali słabszą flotą zarówno od Brytyjczyków, jak i Francuzów i nie mieli możliwości rozstrzygnięcia wojny morskiej w jednej walnej bitwie. Ich siły nawodne osłabiła dodatkowo kampania norweska, w której stracono trzy krążowniki i dziesięć niszczycieli. W tej sytuacji Kriegsmarine postawiła na działania okrętów podwodnych i wyprawy wspomnianych wyżej rajderów, których celem było zniszczenie żeglugi handlowej Brytyjczyków. Nadzwyczaj skuteczna okazała się zwłaszcza przyjęta przez dowódcę U-bootwaffe, admirała Karla Doenitza, taktyka tzw. wilczych stad. Polegała ona na skoordynowanym ataku kilku U-bootów na wrogą jednostkę handlową i w pierwszym okresie bitwy o Atlantyk siała postrach wśród aliantów.
Nie mniej groźne były rajdy krążowników pomocniczych, które poruszając się na ogromnych przestrzeniach, atakowały handlowce innych bander i dezorganizowały aliancką żeglugę na oceanie. Utrata zaś połączeń komunikacyjnych z koloniami, z których Brytyjczycy czerpali żywność i materiały pędne, czy z USA, skąd pochodziła znaczna część sprzętu wojennego, groziła przegraną w całej wojnie. Fatalne dla nich okazało się też przejęcie przez Rzeszę portów w Skandynawii, krajach Beneluksu i Francji. W ten sposób o 500 mil skróciła się droga jednostek niemieckich na atlantyckie rejony operacyjne, co przekładało się na ich dłuższy pobyt w morzu i poszerzanie obszaru działań Kriegsmarine. Dzięki tym wszystkim czynnikom Niemcy w 1940 roku górowali w wojnie morskiej – w samym czerwcu ich ofiarą padło 140 statków alianckich o pojemności 600 tys. BRT (tona rejestrowa brutto – dawna międzynarodowa jednostka pojemności statku – przyp. red.)
Powiedział Pan, że Kriegsmarine nie miałaby szans w bezpośredniej konfrontacji z Royal Navy. Przejęcie floty francuskiej wyrównałoby jednak układ sił i zwiększyłoby niewyobrażalnie siłę ognia marynarki Rzeszy. Aby zminimalizować taki rozwój wypadków, Churchill był gotów na wiele, nawet na zbrojną rozprawę z Marine Nationale. Doszło do niej w ramach operacji „Catapult”. Jak Pan ocenia taką postawę brytyjskiego premiera?
Churchill był politycznym pragmatykiem i w swoich decyzjach kierował się interesem Wielkiej Brytanii, nawet jeśli były to decyzje sprzeczne z honorem czy moralnością. Dostanie się francuskiej floty w ręce niemieckie stanowiło śmiertelne i, co ważniejsze, realne zagrożenie. Warunki francusko-niemieckiego rozejmu przewidywały bowiem między innymi powrót okrętów Marine Nationale do przedwojennych macierzystych baz. W wypadku realizacji tego punktu znaczna część z nich znalazłaby się w portach kontrolowanych przez Niemców i łatwo stałaby się łupem Rzeszy. Wydaje się, że dla Churchilla pierwszeństwo miała dyplomacja, ale gdy nie udało się na tej drodze przejąć francuskiej marynarki, zdecydował się na rozwiązanie siłowe.
O ile w przypadku aresztowania jednostek Marine Nationale w Wielkiej Brytanii czy blokady francuskich sił w Aleksandrii obyło się bez rozlewu krwi, w Mers-el-Kébir doszło do starcia niedawnych sojuszników. W walkach zginęło 1300 francuskich żołnierzy, ale udało się za to unieszkodliwić silny zespół morski. Brzmi to okrutnie, ale dla brytyjskiego premiera każdy środek uświęcał cel – bezpieczeństwo ojczyzny. Podam Panu inny przykład: mimo że Brytyjczycy rozszyfrowali depesze niemieckie sugerujące atak na Gloucester, Churchill nie zdecydował się na ewakuację miasta. Konsekwencją nalotu Luftwaffe była śmierć niewinnych cywili, ale Niemcy nie zorientowali się, iż alianci znają ich plany. Dalsza historia pokazała, że przy wszystkich kontrowersjach były to słuszne posunięcia.
II tom „Burzy... ” kończy się w grudniu 1940 roku – 16 miesięcy od początku bitwy o Atlantyk. Może Pan podsumować krótko ówczesną sytuację militarną aliantów i państw osi?
Z naszego punktu widzenia, czyli sprzymierzonych, wojna na morzu wyglądała dramatycznie. Niemiecka taktyka wilczych stad zdała egzamin w praktyce, a wypady krążownicze Rzeszy, zarówno ciężkich okrętów, jak i rajderów, dezorganizowały brytyjskie linie zaopatrzeniowe. Sytuacja pogorszyła się po wejściu Włoch do konfliktu, gdy Royal Navy musiała zaangażować swe siły na jeszcze jednym teatrze wojennym – Morzu Śródziemnym. Z perspektywy czasu możemy też dziękować Hitlerowi, że nie zdecydował się na inwazję na Wyspy Brytyjskie. Choć Niemcy po kampanii norweskiej stracili trzon ciężkich sił, mogli zaryzykować desant i jego powodzenie oznaczałoby klęskę koalicji antyhitlerowskiej. Poza tym, kapitulacja Francji stworzyła zagrożenie przejścia Marine Nationale na stronę Rzeszy, ale Brytyjczycy w porę je zażegnali. Gdybym jednak miał wskazać główne niebezpieczeństwo dla Royal Navy w tym okresie, to byłyby to U-booty. Do grudnia 1940 roku na jeden zatopiony niemiecki okręt podwodny przypadało ponad 25 utraconych handlowców alianckich! Dopiero wprowadzenie radarów i budowa jednostek przeciwpodwodnych – korwet czy fregat – poprawiły sytuację, ale była to jeszcze melodia przyszłości.
***
„Burza nad Atlantykiem” to jedno z najbardziej znanych dzieł marynisty, Andrzeja Perepeczko. Jego drugi tom kompleksowo omawia działania wojenne na Oceanie Atlantyckim i morzach przyległych podczas II wojny światowej. Opisuje m.in. ewakuację aliantów spod Dunkierki, szczytowy okres potęgi U-bootów oraz bratobójczą walkę sprzymierzonych o francuską flotę. Wznowienie wydane po 15 latach od pierwszego wydania wymagało uaktualnienia i uzupełnienia tekstu. Zadania podjął się ksiądz Wawrzyniec Markowski, który w swoich wcześniejszych badaniach zajmował się między innymi historią marynarki wojennej ZSRR i Floty Bałtyckiej. Wznowiona seria składa się z sześciu tomów. Do księgarń właśnie trafił drugi z nich. „Polska Zbrojna” jest patronem medialnym wydania.
autor zdjęć: Wikimedia
komentarze