Ponad 30 okrętów, 40 samolotów i śmigłowców, a także 5 tys. żołnierzy z 32 państw NATO i nie tylko – na Morzu Czarnym trwają właśnie największe w historii ćwiczenia współorganizowane przez Stany Zjednoczone i Ukrainę. W manewrach, którym nadano kryptonim „Sea Breeze 21”, biorą udział również Polacy.
Na Ukrainę pojechali nurkowie minerzy z 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. Do soboty realizowali zadania w rejonie Odessy. – Ćwiczymy zarówno w porcie, jak i na otwartym morzu. Pod wodą, ale też na lądzie – informuje por. mar. Piotr Bruski, dowódca Grupy Nurków Minerów 12 Dywizjonu Trałowców. W myśl scenariusza Polacy koncentrują się na wykrywaniu i neutralizacji niewielkich ładunków podkładanych przez rebeliantów. – W ramach jednego z epizodów prowadziliśmy poszukiwania na portowym nabrzeżu. Okazało się, że terroryści pozostawili tam improwizowany ładunek wybuchowy. Po jego namierzeniu wypuściliśmy w powietrze dron. Chcieliśmy sprawdzić, czy „ajdik” nie spoczywa zbyt blisko rurociągów albo przewodów ważnych dla funkcjonowania portu, a co za tym idzie, czy można go zniszczyć na miejscu – tłumaczy por. mar. Bruski. Podczas tego zadania minerzy skorzystali również ze zdalnie sterowanego robota Expert. Pozwala on na przeprowadzenie inspekcji czy podjęcie ładunku i przeniesienie go w inne miejsce. Dzięki robotowi można też zniszczyć znalezisko na miejscu – podkładając materiał wybuchowy czy strzelając z działka. Oczywiście zdarza się, że do wykrytego ładunku podejść musi sam człowiek. Operator wkłada wówczas specjalny kombinezon przeciwwybuchowy.
Inne zadanie polegało na poszukiwaniu niewielkich magnetycznych min, które terroryści przytwierdzili do kadłuba stojącego w porcie okrętu. – Tutaj pod wodę schodzili sami nurkowie. Oni też zajmowali się neutralizacją obiektów. Wcześniej założyliśmy, że nie będziemy korzystać z pojazdu podwodnego, bo nie mielibyśmy czasu na szczegółową analizę obrazu, który zarejestrował. W takich przypadkach liczy się każda chwila – podkreśla por. mar. Bruski.
Minerzy ze Świnoujścia w „Sea Breeze” biorą udział po raz pierwszy. – Nurkowanie w Morzu Czarnym różni się od tego w Bałtyku – przyznaje chor. mar. Michał Jodłoski z GNM 12 Dywizjonu Trałowców. – Zasolenie wody jest tutaj większe, więc trudniej się zanurzyć. Ale kiedy nurek osiągnie już zakładaną głębokość, łatwiej mu na niej pływać. Do tego dochodzi większa przejrzystość wody, lepsza widoczność, no i co równie ważne – wyższa temperatura – wymienia chor. mar. Jodłoski. Zaraz jednak dodaje, że w gruncie rzeczy nie ma to aż takiego znaczenia. – Realizowaliśmy już zadania w Pakistanie, byliśmy na Islandii. Ćwiczyliśmy w naprawdę różnych warunkach, mamy na tyle duże doświadczenie, że niezależnie od miejsca po prostu schodzimy pod wodę i robimy swoje – przyznaje nurek.
Ale Polscy minerzy pojechali na Ukrainę nie tylko po to, by ćwiczyć. – Ważną kwestią była też wymiana doświadczeń – przyznaje por. mar. Bruski. – Zabraliśmy ze sobą sporo sprzętu. Przygotowaliśmy prezentacje, w których brali udział koledzy z innych państw – dodaje. Polscy nurkowie sporo mówili choćby o metodzie deflagracji. Polega ona na neutralizacji min i niewybuchów poprzez wypalenie materiału wybuchowego, który się w nich znajduje. Specjaliści z 8 FOW sięgnęli po ten sposób wówczas, kiedy niszczyli Tallboya – 5,5-tonową bombę lotniczą z czasów II wojny światowej, która została odnaleziona na dnie Kanału Piastowskiego w Świnoujściu. – Wzbudziło to spore zainteresowanie, m.in. wśród Amerykanów, którzy takiej metody nie stosują. Mają inne procedury – zaznacza chor. mar. Jodłowski. Pokazy i prelekcje szczególnie duże znaczenie miały jednak dla gospodarzy. Ukraina aspiruje do NATO i jak tylko może, stara się zacieśniać relacje i korzystać z doświadczeń państw członkowskich. „Sea Breeze” to jeden z przykładów.
Historia ćwiczeń sięga 1997 roku. Tegoroczna edycja jest jednak największą z dotychczasowych. W manewrach bierze udział 5 tys. żołnierzy z 32 państw. Reprezentowane są m.in. Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada, Francja, Włochy, Hiszpania i Turcja, ale też kraje spoza NATO, jak Brazylia, Gruzja, Szwecja i Korea Południowa. Na wodach Morza Czarnego operują 32 okręty, w tym USS „Laboon”, niszczyciel typu Arleigh Burke z marynarki wojennej USA, brytyjski niszczyciel HMS „Defender” czy turecka fregata TCG „Barbaros”. Do tego dochodzi 40 różnego typu statków powietrznych, m.in. amerykańskie samoloty pionowego startu V-22 Osprey czy wyprodukowane w Turcji, a służące w ukraińskiej armii, drony Bayraktar.
Podczas telefonicznego briefingu kmdr Kyle Gantt, zastępca dowódcy amerykańskiej 60 eskadry niszczycieli, która na stałe stacjonuje w bazie Rota na południu Hiszpanii, podkreślił, że w „Sea Breeze” nie należy upatrywać reakcji na ostatnie działania rosyjskie przy granicy z Ukrainą. – Ćwiczenia to efekt naszego długoterminowego zaangażowania w rejonie Morza Czarnego. Wszystkie kraje mają prawo szkolić się na międzynarodowych wodach, a to ćwiczenie zorganizowane zostało właśnie na wodach międzynarodowych oraz Ukrainy – mówił i dodał: – Chcemy zademonstrować światu, że Morze Czarne jest akwenem otwartym i dostępnym dla każdego.
Tymczasem manewry u wybrzeży Ukrainy wywołały niepokój w Rosji. Jeszcze przed ich rozpoczęciem Kreml zaczął nawoływać, by organizatorzy je odwołali. Potem doszło do incydentu z udziałem HMS „Defender”. Okręty Floty Czarnomorskiej miały oddać strzały ostrzegawcze po tym, jak rzekomo naruszył on wody terytorialne Federacji. Jednocześnie w czasie trwania „Sea Breeze” Rosja rozpoczęła na Krymie swoje ćwiczenia z udziałem m.in. lotnictwa i systemów obrony powietrznej.
Manewry „Sea Breeze” według planu powinny się zakończyć 23 lipca.
autor zdjęć: GNM 12.dTR
komentarze