moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Blisko wojska

Rekordziści związali się z redakcją jeszcze w ubiegłym stuleciu. Byli świadkami historycznych wydarzeń, ale też szarej codzienności. Armia zmieniała się na ich oczach, a oni starali się opowiedzieć o tym najlepiej, jak umieją, sami pozostając w cieniu swoich bohaterów. Dziennikarze „Polski Zbrojnej”.


Bogusław Politowski (na zdjęciu w Afganistanie) jako pierwszy dziennikarz w Polsce trafił na ślad wydarzeń w Karbali, kiedy to nasi żołnierze odpierali ataki rebeliantów z Armii Mahdiego. Po nim tematem zajęły się ogólnopolskie media.

Dla Krzysztofa Wilewskiego to był czwarty dzień w pracy. 4 kwietnia 2003 roku pojechał do Drawska, by relacjonować ćwiczenia „Donośna surma”. Rozmawiał z żołnierzami, robił zdjęcia, potem miał wsiąść na pokład śmigłowca. Nie zdążył. Z ziemi obserwował, jak maszyna krąży nad poligonem, jak zniża lot, robi przechył. Jak wirnikiem zahacza o stojący z boku honker, lecąc w dół. Szczęk zgniatanego metalu, huk eksplozji, strzelające w niebo języki ognia...

– Pamiętam, jak biegniemy pomagać. Jak znajduję potrzaskany hełm, jak odkładam go na bok. W głowie nagła myśl: to ważne. Bo po zniszczeniach hełmu eksperci mogą ocenić rodzaj obrażeń człowieka, który go nosił – opowiada Krzysztof. Jak się później okazało, w wypadku Mi-24 zginęło trzech żołnierzy: dwóch członków załogi i kierowca honkera. – Dla mnie to była sroga lekcja. Zobaczyłem, jak wielka może być cena służby w mundurze – mówi dziś dziennikarz.

Ludzkie dramaty, niełatwe rozmowy, emocje. One zostają w człowieku na zawsze... Paulina Glińska do dziś wspomina wizytę w nieistniejącym już 36 Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. – Na Okęcie pojechałam wspólnie z Piotrkiem Bernabiukiem [ówczesnym dziennikarzem „Polski Zbrojnej”]. Działo się to krótko po katastrofie smoleńskiej, a my mieliśmy napisać o pilotach i stewardesach, którzy zginęli – tłumaczy. Pierwsze, co uderzyło ich po przekroczeniu bramy, to cisza. Niemal absolutna. – Wszyscy byli w głębokim szoku. Zamknęli się za szczelnym murem, a my musieliśmy ten mur cegiełka po cegiełce rozebrać. To było szalenie trudne. Ale słowo po słowie nasi rozmówcy się przed nami otwierali – opowiada Paulina.

Do jednego z dawnych wywiadów ciągle wraca Bogusław Politowski, z „Polską Zbrojną” związany od 1996 roku. – Podczas święta 7 Batalionu Strzelców Konnych Wielkopolskich w Wędrzynie poznałem Marię i Stanisława Sitarczuków. Ich syn zginął w Afganistanie. Rozmawialiśmy przez chwilę, ale mnie od razu coś tknęło. Miałem poczucie, że powinienem poświęcić im więcej czasu – wspomina dziennikarz.

Kilka miesięcy później Sitarczukowie przyjechali na Święto 1 Brzeskiego Pułku Saperów. W tej właśnie jednostce służył ich syn. – Z Brzegu pod Wrocław, gdzie mieszkam, niedaleko, więc zaprosiłem ich do domu – tłumaczy Bogusław Politowski. Sitarczukowie przyjechali i zaczęli opowiadać. Że Szymon był ich jedynym dzieckiem. Że kochał motocykle. Że kiedy zginął, ich świat runął. Że choć zdołali wrócić do życia, cząstka ich samych umarła na zawsze. – To był chyba najsmutniejszy i najbardziej emocjonalny wywiad, jaki kiedykolwiek przeprowadziłem. Podczas rozmowy płakała Maria, płakała moja żona, ja przez cały czas miałem ściśnięte gardło. Co pewien czas wychodziłem ze Stanisławem na zewnątrz, żeby zapalić, ale też ochłonąć. On także miał łzy w oczach – opowiada dziennikarz. Dziś uważa, że wspólnie zrobili coś ważnego. – To był hołd oddany nie tylko Szymonowi, ale też wszystkim chłopakom służącym na misjach – dodaje.

Serce na dłoni

Zajrzeć za kulisy, dotknąć świata, który dla większości pozostaje niedostępny, a potem opowiedzieć o nim najlepiej, jak się potrafi. A może przy okazji odkryć jakąś tajemnicę? Magdalena Kowalska-Sendek w swoim zawodowym życiu napisała kilka, jeśli nie kilkanaście tekstów na temat „Akcji serce” – wojskowi lotnicy przewożą w jej ramach transplantologów, by ci jak najszybciej mogli pobrać organy do przeszczepu. Cel szczytny, ale opisując kolejną historię, łatwo wpaść w rutynę. Chyba że całą operację zobaczy się na własne oczy. – Dostałam zaproszenie na pokład samolotu CASA z 8 Bazy Lotnictwa Transportowego w Krakowie. Na pokładzie maszyny leciał zespół lekarzy transplantologów – w jednym z wielkopolskich szpitali mieli pobrać serce od dawcy, który zginął w wypadku – wspomina Magda. Widziała emocje towarzyszące zarówno pilotom, jak i personelowi medycznemu. Tymczasem napięcie rosło z każdą minutą. – Dziś już nie pamiętam, jak do tego doszło, ale ubrano mnie w kitel lekarski i zaprowadzono na blok operacyjny. A tam, z odległości zaledwie kilku metrów zza szyby mogłam obserwować pracę lekarzy. Widziałam, jak sięgają po narzędzia, jak pochylają się nad stołem, jak pobrane serce wkładają do specjalnego pojemnika, a potem pędziliśmy razem karetką na lotnisko – opowiada. – Kilka dni później wiedziałam już, że ten wyścig z czasem zakończył się powodzeniem. Zadzwonił do mnie jeden z lotników. „Przeszczep się przyjął!”, rzucił do słuchawki. Widać było, że dla żołnierzy sprawa nie kończy się z chwilą posadzenia samolotu na lotnisku – dodaje dziennikarka.

Pisanie o wojskach specjalnych to dla Magdaleny Kowalskiej-Sendek jeden z zawodowych priorytetów.

Aby mogła wsiąść na pokład wojskowego samolotu, wystarczyło kilka telefonów. Czasem jednak przenikanie do środka wojska zajmuje długie miesiące. Tak było, gdy Magdalena Kowalska-Sendek i Ewa Korsak próbowały dostać się na selekcję kandydatów do wojsk specjalnych. – Moje zainteresowanie wojskami specjalnymi zaczęło się, kiedy pojechałam do Wędrzyna na ćwiczenia 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej. Instruktorami byli tam emerytowani operatorzy GROM-u. Patrzyłam, jak pracują, słuchałam, co mówią, i coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że chciałabym o specjalsach pisać. Tyle że zdobycie tematów w samych jednostkach graniczyło z cudem – opowiada Ewa Korsak. Pewnego dnia zadzwonił do niej „Naval”, którego poznała właśnie w Wędrzynie: Przyjeżdża „Drago” [były komandos amerykańskiej jednostki specjalnej Navy SEALs]. Organizujemy spotkanie. Wpadaj.

– Spakowałam się i pojechałam. Na miejscu poznałam ówczesnego dowódcę GROM-u, płk. Piotra Gąstała, i zaczęłam go męczyć, żeby wydał zgodę na pisanie o jego jednostce – wspomina Ewa. Po jakimś czasie się udało. Dowódca zgodził się na materiał o najbardziej ekstremalnych ćwiczeniach tej jednostki z zachowaniem ściśle określonych zasad, by nie dekonspirować żołnierzy. – Wspólnie z Magdą Kowalską małymi krokami zbliżałyśmy się do specjalsów. Pracowałyśmy na ich zaufanie. Wkrótce zaczęłyśmy też dostawać zaproszenia na selekcje do różnych jednostek wojsk specjalnych – tłumaczy.

Początki wcale nie były jednak łatwe. – Specjalsi podchodzili do nas zdecydowanie ostrożnie. Pamiętam selekcję w Agacie. Kiedy próbowałyśmy trochę żartować, by rozładować atmosferę, prowadzący zajęcia mjr Wojciech „Zachar” Zacharków stwierdził, że jeszcze chwila i będziemy razem ze wszystkimi robić pompki – wspomina Magda.

– Z czasem żołnierze się z nami oswoili, ale długo miałam poczucie, że stąpamy po kruchym lodzie. Jeden błąd i będziemy na cenzurowanym. Jakiś czas temu na Facebooku „Zachar” wspomniał o tym, że na początku miał wobec nas mieszane uczucia, ale potem nabrał zaufania – podsumowuje.

Dla Bogusława Politowskiego jednym z takich kluczowych momentów było... odkrycie Karbali. Wiosną 2004 roku pododdział dowodzony przez kpt. Grzegorza Kaliciaka przez kilkadziesiąt godzin odpierał ataki rebeliantów z Armii Mahdiego, którzy usiłowali zdobyć ratusz w tym irackim mieście. Starcie było największą bitwą z udziałem Polaków od czasów II wojny światowej. Tyle że żołnierze długo nie mogli o niej mówić. – Tamtą zmianę PKW wystawiała 17 Brygada Zmechanizowana. Kiedy żołnierze wracali do kraju, pojechałem na ich powitanie. Uroczystość została zorganizowana pod ratuszem w Międzyrzeczu. Były uściski, kwiaty, pozowanie do zdjęć, a ja jakimś szóstym dziennikarskim zmysłem czułem, że coś nie gra. Dopiero potem niektórym rozwiązały się języki. Zacząłem chodzić wokół tematu i udało mi się namówić dwie osoby na rozmowę. Wtedy anonimowo – wspomina dziennikarz. – Powstał tekst. A potem temat podchwyciły inne media – o bitwie stało się głośno. Do dziś czuję satysfakcję, że trafiłem na jej ślad – mówi.

Jak się służy, żołnierze?

Wojsko to także sport. Zawodnicy związani z armią reprezentują Polskę na sportowych arenach całego świata. Od ponad trzech dekad ich zmagania śledzi i opisuje Jacek Szustakowski. Trzykrotnie wyjeżdżał na letnie wojskowe igrzyska olimpijskie. Przygotowywał relacje z Rio de Janeiro, Mungyeongu w Korei Południowej i chińskiego Wuhanu. Był też na igrzyskach zimowych we Francji. – Mieszkałem w wiosce olimpijskiej. Jadłem ze sportowcami, oglądałem ich na treningach i podczas zawodów. Widziałem ich emocje, nerwy, ale i wielką radość. To niesamowite uczucie – opowiada Jacek.

Jacek Szustakowski od ponad trzech dekad z taką samą ciekawością opisuje świat sportu wojskowego.

Na wojskowych igrzyskach Polskę reprezentowali zawodnicy o olbrzymim dorobku w sporcie cywilnym. Dla niektórych tam właśnie otwierały się drzwi do wielkiej kariery. – Do dziś mam przed oczyma dramatyczną rywalizację w rzucie dyskiem na igrzyskach w Korei. Polskę reprezentował Piotr Małachowski, gwiazda światowej lekkoatletyki, a jednocześnie sierżant Wojska Polskiego – wspomina Jacek. – Początkowo szło mu jak po grudzie. Do ostatniej kolejki był poza podium. Widziałem, jak chodził struty. A potem oddał fenomenalny rzut. Odwrócił się i krzyknął na cały głos: „Jesteśmy!” – mówi Jacek. A dysk frunął i frunął. Dzięki temu rzutowi Małachowski przesunął się w generalnej klasyfikacji mocno w górę. Złoty medal był już poza zasięgiem, ale zdobył srebro...

Tadeusz Wróbel. Bez niego niewiele wiedzielibyśmy o świecie. Wyjaśni nam źródło nawet najmniejszego konfliktu na końcu globu.

Wielu dziennikarzy w redakcji wojskowej pracuje od kilkunastu, czasem przeszło 20 lat. Dzięki temu mieli oni okazję z bliska obserwować fundamentalne zmiany zachodzące w polskiej armii. Największą było bez wątpienia wstąpienie Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego. – Wejście do NATO obnażyło całą biedę naszej armii. Mieliśmy ciężki sprzęt, ale już osobiste wyposażenie żołnierzy pozostawiało naprawdę dużo do życzenia. Na misję w Bośni i Hercegowinie wyruszali oni np. z kamizelkami, do których szybko przylgnęła ironiczna nazwa „żółwiki”. Kształt otworów na ramiona sprawiał, że człowiek nie mógł w nich ułożyć ręki wzdłuż ciała – tłumaczy Tadeusz Wróbel, który od lat obserwuje transformację polskiego wojska i jest specjalistą od spraw międzynarodowych.

Choć polskie wojsko zaczęło się przeobrażać, gdy kraj obrał prozachodni kurs, to zmiany w wielu dziedzinach wymagały czasu. – Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych przychodziłam do pracy, obowiązywał pobór do wojska – wspomina Anna Dąbrowska. – Pewnego dnia redakcja wysłała mnie do garnizonu pod Warszawą, żebym porozmawiała z rekrutami o ich wrażeniach. Dowódca jednej z kompanii zagonił na salę kilkudziesięciu chłopa, usadził ich naprzeciw mnie i zagaił: „Opowiedzcie pani, jak wam się tutaj służy”. Na sali konsternacja. Żołnierze patrzą wszędzie, tylko nie na mnie. Po pierwsze, zaskoczyło ich chyba trochę, że kobieta w ogóle może się interesować wojskiem. Tym bardziej że kobiet w armii wówczas praktycznie nie było. Po drugie, za moimi plecami cały czas stał dowódca. Trudna sprawa – opowiada Ania.

Kamieniem milowym dla polskiej armii był oczywiście udział w zagranicznych misjach. Bałkany, Afganistan, Irak – nasi żołnierze jeździli w regiony zapalne, przeorane przez wojnę, ciągle niebezpieczne. Wykonywali tam zadania bojowe, gromadzili doświadczenie, wielu z nich zapłaciło za to najwyższą cenę. Dziennikarze „Polski Zbrojnej” mogli to obserwować z bliska, czasem nawet wychodząc z roli reporterów. Krzysztof Wilewski na kilka miesięcy wszedł w skład biura prasowego PKW Afganistan. – Nagle świat, który na co dzień opisuję, zobaczyłem z zupełnie innej strony. Regularnie jeździłem na patrole. Pochowałem trzech kolegów, którzy zginęli, kiedy ich humvee wjechał na ajdika [improwizowane urządzenie wybuchowe – IED] – wspomina i dodaje, że choć pracę dla kontyngentu skłonny jest oddzielać od pracy dziennikarza, to jednak również z zawodowego punktu widzenia dała mu ona wiele. Dziś Krzysztof ma status weterana.

Polska armia na misje jeździ do dziś, a każda z nich staje się jakimś przełomem. – Dla mnie jednym z najcenniejszych zawodowych doświadczeń była wizyta w PKW Kuwejt. Poleciałem tam w maju 2017 roku zaledwie na trzy dni, ale przez cały ten czas towarzyszyło mi poczucie, że oto jestem świadkiem wydarzenia historycznego – pierwszej bojowej misji polskich lotników od czasu zakończenia II wojny światowej – wspomina Michał Zieliński. Piloci F-16 prowadzili loty rozpoznawcze nad terytorium tzw. Państwa Islamskiego. – Wcześniej jako fotoreporter wojenny pracowałem w Syrii czy Iraku. Teraz miałem możliwość spojrzeć na bliskowschodni konflikt z odmiennej perspektywy. Z wyjazdu przywiozłem siedem, osiem tekstów i setki zdjęć – podkreśla dziennikarz.

Oto moja twarz

Zagraniczne misje spowodowały, że w armii dokonał się technologiczny i mentalny skok. Sprawiły jednak, że w Polsce pojawiło się nowe pokolenie weteranów. Nierzadko byli to ludzie, którzy służbę w Iraku czy Afganistanie przypłacili zdrowiem. Musieli się w tej sytuacji odnaleźć. Ich obecność stanowiła też wyzwanie dla państwa. Wzorem pod tym względem stały się Stany Zjednoczone. O tym, jak tam traktuje się weteranów, mogła się przekonać Anna Dąbrowska, która na zaproszenie rządu USA pojechała za ocean, by przyjrzeć się temu problemowi. – W kilka osób objechaliśmy pięć stanów. Odwiedzaliśmy szpitale, ośrodki rehabilitacji, placówki pomagające weteranom wyjść z bezdomności czy nałogu. Spotkaliśmy się z dziesiątkami osób, od przedstawicieli Departamentu Obrony po członków rodzin, które wspierają samotnych weteranów, np. zapraszają ich na weekendy do swoich domów – wspomina Ania. – Miałam okazję zobaczyć, jak szeroką opieką są otoczeni ci ludzie, ale też jak zmieniał się do nich stosunek. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu weterani wojny w Wietnamie z reguły pozostawieni byli sami sobie. Teraz weterani cieszą się powszechnym szacunkiem jako osoby służące krajowi i gotowe do najwyższych poświęceń dla wspólnego dobra – dodaje.

Polscy weterani też mogą liczyć na coraz większe wsparcie. Mają swój szpital, turnusy rehabilitacyjne. W 2008 roku powstało Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju, cztery lata później Sejm przyjął ustawę regulującą status weterana. – Zmiany te śledziłam od początku. Starałam się też być blisko samych weteranów, nie tylko z dziennikarskiego obowiązku. Oni zasługiwali na uwagę i sami też chcieli, by ich usłyszano – przyznaje Małgorzata Schwarzgruber, dziennikarka „Polski Zbrojnej”, i wspomina sytuację, której była świadkiem podczas pierwszego z turnusów organizowanych przez wspomniane Stowarzyszenie. – Chciałam zrobić grupowe zdjęcie, ale założyłam, że dawni żołnierze, którzy nagle muszą się mierzyć z niepełnosprawnością, wdowy i rodzice poległych wolą pozostać anonimowi. Powiedziałam, żeby stanęli tyłem do obiektywu – opowiada dziennikarka. – Pstryknęłam, a potem coś przyszło mi do głowy. „Kto chce, do drugiego zdjęcia może pokazać swoją twarz” – rzuciłam. – I nagle ci ludzie, jeden po drugim, zaczęli się odwracać…

Najlepszy wyjazd w życiu

Potem do nas przyjechali Amerykanie, Brytyjczycy, Rumuni, Chorwaci. Kolejna rewolucja. W Polsce zaczęły stacjonować sojusznicze wojska. Na stałe i na zaproszenie polskich władz. Zagraniczne mundury szybko wtopiły się w krajobraz miast i miasteczek. Choć na początku ani gospodarze, ani goście nie bardzo wiedzieli, co ich czeka.

Magda Miernicka poligony zna jak mało kto. Na zdjęciu z Michałem Niwiczem, naszym nieocenionym fotoreporterem (laureatem Grand Press Photo, a jakże!), w drodze po temat.

Magdalena Miernicka wspomina chwilę, kiedy do Polski zjeżdżała pierwsza rotacja Batalionowej Grupy Bojowej NATO. – Byłam wówczas w Orzyszu. Dla miasta to było wielkie wydarzenie. Zorganizowano lekcje angielskiego dla mieszkańców, w restauracjach zaczęło się pojawiać anglojęzyczne menu. Potem przyjechali żołnierze. Wszyscy pod bronią, w kamuflażu na twarzach. Rozglądali się wokół trochę niepewnie. Dla nich ta wschodnia flanka to była duża niewiadoma. Koniec końców okazali się bardzo otwarci – opowiada Magda. 

Podobne wspomnienia przywołuje Michał Zieliński, który towarzyszył US Army podczas „Dragon Ride”, czyli przejazdu przez terytorium Polski i państw bałtyckich na ćwiczenia w Estonii. – To był 2016 rok. 2 Pułk Kawalerii Armii USA. Byłem pewien, że mam wszystkie zgody, ale kiedy przyjechałem na miejsce, rzecznik zrobił wielkie oczy i odwrócił się na pięcie. Postanowiłem spróbować skontaktować się z samymi żołnierzami. Zagadałem i okazało się, że mogę im pomóc. Chcieli zamówić pizzę, ale nie mogli się dogadać z obsługą. Pomogłem, zjedliśmy, posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Ulokowali mnie w jednym z hummerów. Kiedy kolumna ruszyła, spałem. Obudziłem się cztery godziny później na jakiejś stacji benzynowej. Jak rzecznik mnie zobaczył, po raz kolejny zrobił wielkie oczy, a potem rzucił w moją stronę identyfikator i mruknął: „Welcome to Dragon Ride” – opowiada Michał. – Spędziłem z nimi trzy tygodnie. Intensywnie pracowałem, robiłem zdjęcia, pisałem teksty, ale ze względu na atmosferę odpocząłem wtedy jak nigdy. To był chyba najlepszy wyjazd w moim życiu – dodaje.

 

Uroczysta Gala 100-lecia „Polski Zbrojnej” odbędzie się 8 października w Arkadach Kubickiego w Zamku Królewskim w Warszawie. Organizacja tego wydarzenia nie byłaby możliwa bez wsparcia i przychylności naszych przyjaciół. Wszystkim firmom i instytucjom serdecznie dziękujemy za pomoc w godnym uczczeniu redakcyjnego jubileuszu.

Patronat honorowy – Ministerstwo Obrony Narodowej
Mecenas – Polska Grupa Zbrojeniowa
Partner Złoty – Teldat
Partner Srebrny – Poczta Polska, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych, Instytut Lotnictwa, Agencja Mienia Wojskowego, Thorium Space Technology
Partner Brązowy – Targi Kielce, Huta Stalowa Wola, PIT-RADWAR S.A., Wojskowe Zakłady Uzbrojenia, PCO, Maskpol, ND SatCom, Kongsberg
Partner – Zamek Królewski w Warszawie

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: arch. prywatne dziennikarzy, Jarosław Wiśniewski, Artur Zakrzewski, st. chor. sztab. mar. Arkadiusz Dwulatek/ ComCam DORSZ, Krzysztof Wojciewski

dodaj komentarz

komentarze


Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
 
Rozkaz: rozpoznać przeprawę!
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Byłe urzędniczki MON-u z zarzutami
Karta dla rodzin wojskowych
Adm. Bauer: NATO jest na właściwej ścieżce
Grób Nieznanego Żołnierza ma 99 lat
Czas „W”? Pora wytropić przeciwnika
Witos i spadochroniarze
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zapomogi dla wojskowych poszkodowanych w powodzi
Breda w polskich rękach
Snipery dla polskich FA-50
Po pierwsze: bezpieczeństwo granic
Olympus in Paris
Sojusz także nuklearny
Żołnierska pamięć nie ustaje
Do czterech razy sztuka, czyli poczwórny brąz biegaczy na orientację
Kleszcze pod kontrolą
Zmiana warty w PKW Liban
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Ile GROM-u jest w „Diable”?
Niepokonany generał Stanisław Maczek
Święto marynarzy po nowemu
Cześć ich pamięci!
Rozliczenie podkomisji Macierewicza
Złoty Medal Wojska Polskiego dla „Drago”
Olimp w Paryżu
Jak dowodzić plutonem szturmowym? Nowy kurs w 6 BPD
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
Mark Rutte w Estonii
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Mikrus o wielkiej mocy
Polski producent chce zawalczyć o „Szpeja”
Komisja bada nielegalne wpływy ze Wschodu
Namiastka selekcji
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
„Złote Kolce” dla sportowców-żołnierzy
Centrum Robotów Mobilnych WAT już otwarte
Zagrożenie może być wszędzie
Szkolenie 1000 m pod ziemią
Ostrogi dla polskich żołnierzy
Miliony sztuk amunicji szkolnej dla wojska
Żeglarz i kajakarze z „armii mistrzów” na podium
Żeby nie poddać się PTSD
Ogień nad Bałtykiem
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Wojskowi rekruterzy chcą być (jeszcze) skuteczniejsi
Rajd pamięci i braterstwa
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Ostre słowa, mocne ciosy
Polskie „JAG” już działa
Polski wkład w F-16
Czworonożny żandarm w Paryżu
The Power of Buzdygan Award
Rosyjskie wpływy w Polsce? Jutro raport
Odznaczenia dla amerykańskich żołnierzy

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO