moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Medyk na trudne czasy

Wojska specjalne działają w odosobnieniu, na terenie przeciwnika. I to właśnie dlatego ma medykach ciąży ogromna odpowiedzialność. W razie niepowodzenia misji będą musieli zadbać o poszkodowanych do czasu ewakuacji. A ta może zająć nawet kilka dni – mówi „Sly”, ratownik z JWK, który ukończył prestiżowy kurs dla sił specjalnych NATO Special Operations Combat Medic.

Jesteś medykiem z przypadku czy wyboru?

Z wyboru. Z wyboru także służę od 17 lat w Lublińcu.

Dlaczego akurat JWK?

Taki był plan od zawsze – służba w 1 Pułku Specjalnym Komandosów. Jako młody chłopak działałem w Związku Strzeleckim „Strzelec”, dużo czasu spędzałem na różnego rodzaju obozach mundurowych, podczas których miałem m.in. zajęcia ze spadochroniarstwa, nurkowania, jazdy konnej, strzelectwa czy medycyny. Już wtedy podjąłem decyzję o służbie wśród komandosów.

Zasadniczą służbę wojskową zacząłem w Lublińcu, gdzie potem zostałem już jako żołnierz zawodowy. Dwukrotnie przechodziłem selekcję. Najpierw skróconą, by móc służyć w 1 PSK, a w 2007 roku ponownie sprawdziłem się na selekcji, ale tym razem do pododdziałów bojowych jednostki.

Zostałeś żołnierzem Zespołu Bojowego „C”.

Tak, a podczas rocznego kursu bazowego szkoliłem się jako operator i medyk pola walki. Wtedy też zrobiłem podstawowe kursy, m.in. Combat Life Saver oraz z medycyny taktycznej TCCC (Tactical Combat Casualty Care – przyp. red.). Krótko po bazówce wyjechałem na swoją pierwszą misję do Afganistanu.

I?

I zrozumiałem, jak jeszcze wiele muszę się nauczyć oraz że medyk musi być integralną częścią pododdziału, być przede wszystkim operatorem, który będzie brał udział w walce. W połowie pierwszej dekady XXI wieku medycyna wojskowa bardzo się zmieniała. Kiedyś pokutowało przeświadczenie, że medycy to ludzie, którzy zabezpieczają szkolenie poligonowe i tyle. Medyk był niewidoczny i dopóki nie wydarzył się jakiś wypadek, był zbędny. Takie podejście stopniowo zmieniały misje zagraniczne. Dlatego w JWK uznano, że w pododdziałach szturmowych powinni służyć wykształceni ratownicy medyczni, bo to znacznie zwiększało możliwości działania.

Jak najprościej wytłumaczyć różnicę między medykiem a ratownikiem medycznym?

Podczas mojej pierwszej misji jako medyk pola walki mogłem tak naprawdę jedynie założyć opatrunek i zatamować krwawienie, nie miałem prawa podać płynów, leków, zrobić wkłucia. Dla medyka sił specjalnych to zdecydowanie za mało. Trzeba pamiętać, że wojska specjalne działają w odosobnieniu, prowadzą operacje najwyższego ryzyka w oderwaniu od sił głównych, bez lekarza. Dlatego po pierwszej misji zapisałem się na studia i zostałem dyplomowanym ratownikiem medycznym.

Z jakimi problemami i pacjentami musiałeś sobie radzić na kolejnych zmianach w Afganistanie?

W Ghazni spotkałem świetnych lekarzy wojskowych – Roberta Brzozowskiego i Waldemara Machałę. Dzięki nim zdobywałem doświadczenie w szpitalu polowym i dużo się nauczyłem. Mieliśmy do czynienia z różnymi przypadkami medycznymi. Byli ranni w wyniku wybuchów min, z masywnymi krwotokami, po postrzałach. Afgańczycy przywozili pod bramę bazy rannych i chorych, a my robiliśmy wszystko co w naszej mocy, by im pomóc.

Pamiętasz pierwszą sytuację, gdy uratowałeś życie żołnierza?

Tak, to było w Afganistanie. Podczas patrolu w mieście Ghazni podjechali do nas afgańscy policjanci. W pikapie mieli poważnie rannego oficera. Miał odmę prężną po postrzale klatki piersiowej. Afgańczycy nie umieli mu pomóc i prawdę mówiąc chyba nie wierzyli, że da się coś zrobić. Razem z kolegami postanowiliśmy pomóc. Udało nam się przywrócić mu parametry życiowe, ustabilizować jego stan i przewieźć do bazy. Pamiętam, że był ponad 40-stopniowy upał, pot zalewał mi okulary, a ja w trakcie drogi próbowałem wkłuć się w jego żyły. Nie było to proste u pacjenta we wstrząsie hipowolemicznym (to stan zagrażający życiu spowodowany utratą dużej ilości krwi).

Gdyby nie twoja pomoc nie dojechałby do szpitala?

Według statystyk 90 procent rannych żołnierzy można uratować, jeśli otrzymają na czas pomoc przedszpitalną. Dużo zależy od umiejętności ratowników. W przypadku, o którym opowiadałem, wszystko to się potwierdziło. Udało nam się go uratować i dowieźć na stół operacyjny. Tydzień później wyszedł ze szpitala o własnych siłach. Takich przypadków mieliśmy trochę. Najwięcej emocji było jednak wtedy, gdy trafiały do nas poszkodowane dzieci…

Ranne?

Były dzieci po postrzałach, z amputacjami. Pamiętam chłopca, który na twarzy miał ranę po odłamku od RPG. A w 2017 roku do bazy w Kandaharze, gdzie akurat służyłem, przywieźli postrzelone w głowę dziecko. W większości te historie miały happy end.

Czy swoimi umiejętnościami musiałeś się kiedyś wykazać, by ratować życie żołnierza swojego pododdziału?

Na szczęście nie.

Jesteś jednym z niewielu Polaków, którzy ukończyli prestiżowy kurs dla medyków sił specjalnych NATO SOCM (Special Operations Combat Medic). Czego nauczyłeś się podczas półrocznego kursu w Międzynarodowym Centrum Szkoleniowym Sił Specjalnych w Niemczech?

To był bardzo trudny kurs. Ogrom wiedzy, specjalistyczne słownictwo w języku angielskim i ciągłe egzaminy. Szkolenie trwało 22 tygodnie i było podzielone na kilka modułów. Uczyliśmy się m.in. opieki nad pacjentem urazowym, a także planowania operacji specjalnych pod kątem zabezpieczenia medycznego, opieki nad poszkodowanym na polu walki, również w czasie przedłużającej się opieki medycznej. To zagadnienie szczególnie ważne dla sił specjalnych, bo kiedy podczas operacji mamy rannego żołnierza, to ratownik musi być jednocześnie pielęgniarką i lekarzem. Musi wiedzieć, jak zaopiekować się poszkodowanym do czasu ewakuacji. A ta może nadejść na przykład dopiero za trzy dni. Wiedza i umiejętności z tej dziedziny są niezwykle cenne zwłaszcza, gdy operuje się w krajach, gdzie jest słabo rozwinięta sieć szpitali, czyli np. w Afryce. Podczas tego kursu bardzo dużo się nauczyłem, m.in. o medycynie niekonwencjonalnej i naturalnej. Pierwszy raz zetknąłem się z medycyną z zakresu K9.

Medycyna pola walki dla psów?

Tak, w siłach specjalnych na całym świecie służą psy. W Jednostce Wojskowej Komandosów mamy psy bojowe, które są traktowane jak operatorzy. Zasługują więc na profesjonalną pomoc medyczną w czasie szkolenia i misji. Ale tego trzeba się nauczyć! Podczas SOCM szkoliłem się z zakresie opieki weterynaryjnej, podaży leków i wszystkich procedur, jakie trzeba wykonać, by uratować psu życie. To dziedzina medycyny taktycznej, która z pewnością będzie się teraz rozwijać. W JWK będziemy uczyć medyków, jak należy pracować z psami. Na przykład trzeba wiedzieć, w jaki sposób postępować z rannym psem, ale też jak zabezpieczyć psa, gdy ranny zostanie jego przewodnik.

„Sly” od 17 lat jest żołnierzem Jednostki Wojskowej Komandosów. Czterokrotnie służył w Afganistanie. Jest operatorem, nurkiem bojowym i ratownikiem medycznym. Ukończył kurs NATO SOCM (Special Operations Combat Medic).

Rozmawiała: Magdalena Kowalska-Sendek

autor zdjęć: Daniel Dmitriew/ JWK

dodaj komentarz

komentarze


Żeby nie poddać się PTSD
 
Miliony sztuk amunicji szkolnej dla wojska
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Rozkaz: rozpoznać przeprawę!
Święto marynarzy po nowemu
Sojusz także nuklearny
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Zmiana warty w PKW Liban
Czas „W”? Pora wytropić przeciwnika
„Złote Kolce” dla sportowców-żołnierzy
Grób Nieznanego Żołnierza ma 99 lat
„Northern Challenge”, czyli wyzwania i pułapki
Witos i spadochroniarze
Rosyjskie wpływy w Polsce? Jutro raport
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
The Power of Buzdygan Award
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Gryf dla ochrony
Niepokonany generał Stanisław Maczek
Mikrus o wielkiej mocy
Adm. Bauer: NATO jest na właściwej ścieżce
Ostre słowa, mocne ciosy
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Po pierwsze: bezpieczeństwo granic
Snipery dla polskich FA-50
Olympus in Paris
Rozliczenie podkomisji Macierewicza
Żeglarz i kajakarze z „armii mistrzów” na podium
Byłe urzędniczki MON-u z zarzutami
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Wojskowi rekruterzy chcą być (jeszcze) skuteczniejsi
Polski producent chce zawalczyć o „Szpeja”
Do czterech razy sztuka, czyli poczwórny brąz biegaczy na orientację
Centrum Robotów Mobilnych WAT już otwarte
Karta dla rodzin wojskowych
Ile GROM-u jest w „Diable”?
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
Żołnierska pamięć nie ustaje
Cześć ich pamięci!
Zapomogi dla wojskowych poszkodowanych w powodzi
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Breda w polskich rękach
Czworonożny żandarm w Paryżu
Szkolenie 1000 m pod ziemią
Mark Rutte w Estonii
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Polskie „JAG” już działa
Komisja bada nielegalne wpływy ze Wschodu
Ogień nad Bałtykiem
Złoty Medal Wojska Polskiego dla „Drago”
Kleszcze pod kontrolą
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Olimp w Paryżu
Rajd pamięci i braterstwa
Zagrożenie może być wszędzie

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO