Dysponowali odmiennymi systemami uzbrojenia, często różniły ich także stosowane procedury, a jednak 18 tysięcy żołnierzy z 20 natowskich i partnerskich państw udowodniło, że potrafi działać sprawnie i skutecznie. „Defender Europe ‘22” przebiegał w wyjątkowych okolicznościach, ale pokazał, że sojusznicze motto „Stronger Together” to coś więcej niż słowa.
Celem „Defender Europe”, ćwiczeń cyklicznie organizowanych przez armię Stanów Zjednoczonych, jest sprawdzenie mobilności wojsk i budowanie interoperacyjności między sojusznikami i partnerami NATO. W tegorocznej edycji, a ta odbywała się na terenie ośmiu państw, wzięło udział w sumie 18 tys. żołnierzy z 20 krajów. 7 tys. z nich ćwiczyło w Polsce. Do działania z sojusznikami zostali skierowani żołnierze, którzy na co dzień stacjonują w zachodniej części kraju. Pododdziały z 17 Brygady Zmechanizowanej otrzymały rozkaz przerzucenia swoich sił na poligon w Bemowie Piskim. Aby wykonać to zadanie, musiały pokonać blisko tysiąc kilometrów, co zajęło prawie miesiąc. „Nasze rosomaki świetnie się sprawdzają podczas przerzutu po drogach publicznych. Tym razem ćwiczyli jednak z nami koledzy ze Stanów Zjednoczonych, z Francji i ze Szwecji, którzy korzystali m.in. z transportu kolejowego. On trwa nieco dłużej, więc co jakiś czas zatrzymywaliśmy się w wyznaczonych wcześniej miejscach, aby mogli do nas dołączyć”, wyjaśnia ppłk Damian Kidawa, dowódca 1 Batalionu Piechoty Zmotoryzowanej 17 BZ. Kilkudniowe przystanki wojskowi wykorzystywali, aby ćwiczyć elementy taktyki, udzielanie pierwszej pomocy czy działania inżynieryjno-saperskie.
Ważnym elementem przemieszczania było także pokonywanie przeszkód wodnych. Ten element działania w przypadku forsowania nie jest taki prosty, jak mogłoby się wydawać. Trzeba bowiem zakładać, że wojsko wkracza na teren zajęty przez przeciwnika. Pierwsza przeprawa odbyła się na Wiśle, w okolicach Dęblina. Aby przerzucić na drugi brzeg kołowe transportery opancerzone Rosomak, francuskie wozy bojowe piechoty VBCI (Véhicule blindé de combat d’infanterie) i amerykańskie czołgi Abrams, żołnierze wojsk inżynieryjnych rozłożyli 163-metrowy most pontonowy.
Kilka dni później podobne działanie (tym razem forsowanie) sojusznicy ćwiczyli w Nowogrodzie, na rzece Narwi. „Wówczas most zbudowały wspólnie pododdziały inżynieryjne ze Stanów Zjednoczonych i ze Szwecji, natomiast przeprawy promowe zorganizowali żołnierze z Francji i Polski. Co istotne, nasze pojazdy pokonywały rzekę dzięki przeprawom zorganizowanym przez sojuszników, a francuskie dzięki przeprawom zorganizowanym przez Polaków”, mówi płk Marcin Jarek, szef oddziału ćwiczeń Inspektoratu Wojsk Lądowych Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Oficer dodaje, że w celu urealnienia działania przyjęto w scenariuszu ćwiczeń obecność wojsk podgrywających siły przeciwnika (OPFOR – opposing force). W tę rolę wcielili się żołnierze z plutonu rozpoznawczego 9 Brygady Kawalerii Pancernej. „Dlatego zanim rozpoczęło się forsowanie rzeki, do akcji wkroczyły samoloty myśliwsko-bombowe Su-22, które zniszczyły cele na terenie zajętym przez przeciwnika, potem nadleciały śmigłowce W-3 Sokół, z których desantowali się żołnierze 25 Brygady Kawalerii Powietrznej z zadaniem m.in. rozpoznania i opanowania terenu po drugiej stronie rzeki”, wyjaśnia pułkownik.
Sojusznicze współdziałanie
W takiej sytuacji pojawia się pytanie, czy zsynchronizowanie działań sojuszników dysponujących tak różnym sprzętem nie było dla żołnierzy wyzwaniem. „Mieliśmy okazję pokonywać przeszkody wodne, co pozwoliło nam na sprawdzenie wszystkich procedur. Udowodniliśmy, że świetnie się rozumiemy i możemy skutecznie współpracować”, mówił w Nowogrodzie mjr Jefferson Grimes z wojsk lądowych Stanów Zjednoczonych. Ćwiczenia pozytywnie ocenił także szer. Andrzej Ferenc z wojsk inżynieryjnych Szwecji – żołnierz polskiego pochodzenia, który przygodę w tamtejszym wojsku rozpoczął od służby obowiązkowej. Podczas „Defendera”, już jako żołnierz zawodowy, ćwiczył wspólnie z sojusznikami. „Naszym najważniejszym zadaniem było zorganizowanie przepraw, aby nasi partnerzy mogli pokonać przeszkody wodne, ale sporo czasu zajęło nam też przemieszczanie się”, relacjonował od razu po przeprawie i zwrócił uwagę na zupełnie inną kwestię, niewojskową. „Moich kolegów zaskoczyły piękne polskie krajobrazy, mówili wręcz, że są jak z filmów, podobała im się również tutejsza nowoczesna autostrada”, dodał.
Prosto z Nowogrodu żołnierze z 17 Brygady, wspierani przez kompanię zmotoryzowaną z Francji, skierowali się na Mazury. Na poligonie w Orzyszu musieli połączyć swoje siły ze spadochroniarzami z 6 Brygady Powietrznodesantowej, ale przeciwnik starał się im pokrzyżować plany. „Zadaniem Niebieskich [według scenariusza ćwiczeń Niebiescy to wojska własne, a Czerwoni przeciwnika] było opanowanie mostów na rzekach Dzięgałówka i Święcek oraz przeprowadzenie natarcia w rejonie jeziora Kępno. My, jako Czerwoni, mieliśmy im to uniemożliwić”, wyjaśnia mjr Maciej Szyłkowski, zastępca dowódcy 1 Batalionu Zmotoryzowanego 12 Brygady Zmechanizowanej, który odpowiadał za przygotowanie działania OPFOR-u w Orzyszu. Co ciekawe, w rolę przeciwnika wcielili się także wojskowi z Wielkiej Brytanii. „Takie działanie zapewnia nieco więcej swobody, bo nie wymaga ścisłego trzymania się procedur. Jest to też świetna okazja, żeby sprawdzić samego siebie. Cieszę się, że uczestniczyłem w ćwiczeniach i mogłem współpracować z Polakami. To był dla mnie i moich żołnierzy świetny trening”, podkreśla mjr Henry Freeman z brytyjskiego Pułku Dragonów.
Ogień w drawsku
Równie dużo podczas „Defendera” działo się w Drawsku Pomorskim. Głównym ćwiczącym na największym polskim poligonie była 10 Brygada Kawalerii Pancernej. Jak zaznacza płk Grzegorz Barabieda, dowódca jednostki, już sam przerzut sił stanowił dla żołnierzy bardzo duże wyzwanie, tym bardziej że większość z nich przystąpiła do udziału w manewrach kilka dni po zakończeniu wewnętrznych ćwiczeń „Bóbr ’22”. Ich bojowe wozy piechoty i czołgi Leopard przemieściły się ze Świętoszowa na poligon w Drawsku, pokonując 350-kilometrową trasę, a także przeprawiły się przez Odrę.
A potem… a potem dopiero się zaczęło! Udział w „Defenderze” pancerniacy podzielili na dwa etapy. Pierwszym były ćwiczenia „Karakal”, podczas których wspólnie z sojusznikami ze Stanów Zjednoczonych i z Niemiec przeprowadzili serię działań taktycznych, takich jak prowadzenie natarcia, kontrataku, przeprawa przez jezioro Zły Łęg. Odbył się też wspólny trening ogniowy. Wówczas do akcji wkraczały nie tylko polskie pojazdy, lecz także czołgi Abrams z amerykańskich wojsk lądowych i niemieckie wozy bojowe Marder. „Mieliśmy okazję, aby się przekonać, czy te same zadania wykonujemy w podobny sposób. To nie zawsze jest łatwe, chociażby przez barierę językową, ale przyjechaliśmy tu właśnie po to, aby nad tą interoperacyjnością pracować”, powiedział kpt. Simon, dowódca niemieckiego pododdziału.
Podczas sojuszniczych działań ważną rolę odgrywała artyleria. Co istotne, na czas wspólnych zmagań w podporządkowanie dywizjonu artylerii samobieżnej 10 BKPanc., która dysponuje haubicami Goździk, weszła bateria amerykańskich M777. „Różni nas przede wszystkim sprzęt. Amerykanie posiadają haubice ciągnione, które wymagają zaangażowania pojazdu, aby je przetransportować, my mamy samobieżne, więc jesteśmy samowystarczalni i bardziej mobilni. Amerykańską baterię zasila też większa liczba specjalistów, ale sama taktyka działania jest dosyć podobna”, mówi ppłk Marek Lewandowski, dowódca DAS z 10 Brygady. Wtóruje mu por. Patryk Wysocki, dowódca baterii. „Zanim przystąpiliśmy do działania, każdy z żołnierzy poznał swojego odpowiednika w armii amerykańskiej. Chodziło o to, aby poznać nawzajem swój system pracy i być może podpatrzeć jakieś rozwiązania. Muszę przyznać, że nawet mnie zaskoczyło to, jak szybko zbudowaliśmy nić porozumienia”, zaznacza.
Podczas „Karakala” żołnierze używali systemu laserowej symulacji MILES (Multiple Integrated Laser Engagement System), który do Polski przywieźli Amerykanie. Dzięki temu, że jego elementy są zamontowane zarówno na pojazdach, jak i wyposażeniu żołnierzy, możliwa jest ocena tego, jakie w rzeczywistości straty ponoszą zaangażowane do działania pododdziały. „Korzystaliśmy z tego rozwiązania już kilka razy, m.in. podczas ćwiczeń w bawarskim ośrodku szkoleniowym armii USA w Hohenfels. To fantastyczny sposób na urealnienie działań obu stron, bo nic się przed tym systemem nie ukryje”, mówi mjr Błażej Łukaszewski, szef biura prasowego drawskiej części „Defendera”.
Równie dużo działo się na drawskim poligonie po zakończeniu „Karakala”. Kiedy niemiecki pododdział wrócił do swojej macierzystej jednostki, do akcji wkroczyli żołnierze z Wielkiej Brytanii z challengerami, a także Duńczycy, którzy do Polski przywieźli swoje leopardy 2A7. Co ciekawe, te czołgi operowały poza granicami swojego państwa po raz pierwszy. „Duńscy żołnierze ostatni raz byli na ćwiczeniach w Polsce w 2015 roku, więc »Defender« to dla nas okazja do zdobycia nowych doświadczeń”, twierdzi ppłk Kristian Kold z duńskich sił zbrojnych. Duńczykom przyświecał też inny cel. Żołnierze ściśle współpracowali przede wszystkim z sojusznikami z Wielkiej Brytanii. A wszystko za sprawą misji w Estonii, którą niebawem przedstawiciele obu państw rozpoczną. Zasilą jedną z natowskich batalionowych grup bojowych. „Dla nas te ćwiczenia były okazją do tego, aby sprawdzić wszystkie procedury i lepiej się poznać”, zaznacza oficer.
Z lądu i powietrza
Nad poligonem w Orzyszu pojawiły się także amerykańskie szturmowce A10. Maszyny, zwane warthogami, które ostatnio zawitały do Polski w 2015 roku, tym razem wykonywały wspólne działania z polskimi myśliwcami F-16 i Su22, ale ich wsparcie okazało się przydatne także uczestnikom „Defendera”. „Te samoloty nie wykonują tylko zadań mających na celu niszczenie sił przeciwnika, prowadzą także rozpoznanie. Dzięki informacjom, które zgromadziły, a także współpracy z JTAC-ami, koordynującymi przeloty, moje zadanie na pewno było dużo prostsze”, mówił ppłk Marcin Wilga, dowódca 18 Batalionu Powietrznodesantowego, którego żołnierze ćwiczyli na Mazurach. 350 z nich wykonało m.in. desant z samolotów Hercules C-130 z 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu i CASA C-295 z 8 Bazy Lotnictwa Transportowego w Krakowie.
Na brak zadań podczas „Defendera” nie mogli narzekać piloci myśliwców. W powietrze wielokrotnie wzbijały się m.in. F-16 z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach. Ich zadaniem było wykonanie misji wsparcia CAS (Close Air Support). Jaka była ich rola? Jak wyjaśnia jeden z lotników, czasami wystarczy, by nieprzyjaciel zobaczył maszyny w powietrzu, ale sytuacja może też wymagać użycia uzbrojenia. Wówczas niezbędna jest współpraca z JTAC-ami, którzy naprowadzają pilotów F-16 na cel. Podczas manewrów takich jak „Defender” wykorzystywanie uzbrojenia F-16 jest symulowane, ale piloci przestrzegają wszystkich procedur, tak jakby mieli realnie prowadzić ogień. Tak jak ważne są dla nich ustalone przepisy, tak bez znaczenia jest to, którą z sojuszniczych armii wspierają. „Czy to Amerykanie, czy Francuzi, czy Polacy – mamy takie same natowskie przepisy”, mówi pilot.
Podczas „Defendera” ćwiczące pododdziały wspierali także terytorialsi. Zadaniem żołnierzy z 14 Zachodniopomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej było zabezpieczenie tras przejazdu zmierzających na poligon w Drawsku pancerniaków z 10 Brygady, a także pomoc w rozładunku ich sprzętu. Żołnierze z 1 Podlaskiej BOT zostali zaś skierowani do działania w Nowogrodzie. „Naszą rolą było zabezpieczenie terenu, na którym trwała przeprawa narodowych, sojuszniczych i partnerskich pododdziałów. Żołnierze zorganizowali posterunki kontrolne, pomagali też w koordynowaniu ruchu wojskowych pojazdów”, mówi płk Sławomir Kocanowski, dowódca jednostki.
Przedstawicieli najmłodszego rodzaju sił zbrojnych nie zabrakło też na poligonie w Orzyszu. Do operacji w tym rejonie została skierowana 4 Warmińsko-Mazurska BOT, a jej zadaniem było zabezpieczenie terenu, gdzie wspólne działania prowadziły 6 BPD i 17 BZ. Terytorialsi pomagali żołnierzom wojsk operacyjnych także w prowadzeniu rozpoznania i zlokalizowaniu pojazdów przeciwnika. „Udało nam się pojmać dwóch jeńców”, podkreśla por. Bartłomiej Sepko, dowódca kompanii z 4 BOT.
Bezcenne doświadczenie
Jak podkreśla płk Jarek z DGRSZ, fakt, że „Defender Europe ’22” zostały zorganizowane przez USA, a nie przez Sojusz Północnoatlantycki, wymagał od ćwiczących sporej elastyczności na każdym etapie przygotowania i przeprowadzenia manewrów. „Chodzi tu głównie o kwestie formalne. Nie wszystkie dokumenty natowskie określające procedury działania zostały implementowane przez ćwiczących, np. Szwecja, będąca jeszcze poza NATO, bazowała na rozwiązaniach narodowych. Jednak dzięki precyzyjnemu planowaniu poszczególnych etapów ćwiczeń udało się zgrać wszystkie elementy i udowodnić, że możemy działać razem bardzo skutecznie”, wyjaśnia.
Udział w manewrach prowadzonych na taką skalę okazał się także ważnym doświadczeniem dla młodych oficerów. „To były pierwsze tak duże ćwiczenia, w których brałam udział. Dużo się nauczyłam, jeśli chodzi o planowanie działania, pisanie rozkazów. Miałam też okazję przekonać się, jak te procesy są realizowane w innych krajach”, mówi ppor. Zofia Dolik, oficer operacyjny z 17 Brygady.
Sojusznicze zmagania zakończyły się pod koniec maja. Ostatnim etapem był międzynarodowy trening kierowania ogniem. W Drawsku Pomorskim strzelały abramsy, leopardy polskich i duńskich sił zbrojnych, a także brytyjskie challengery, a w Orzyszu leopardy 2PL, francuskie VBCI i amerykańskie bradleye. Te zmagania obserwował Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej. „Tu, w Orzyszu i w Bemowie Piskim, stacjonują na co dzień także wojskowi amerykańscy, rumuńscy, brytyjscy i chorwaccy, a więc w ramach NATO tworzymy bardzo silny system bezpieczeństwa”, powiedział po zakończonych ćwiczeniach.
autor zdjęć: Michał Niwicz, Maciej Nędzyński/ CO MON, Leszek Chemperek/ CO MON
komentarze